Od 6 lat uczestniczę z potrzeby serca w Tyskich Wieczorach Uwielbienia. Przez ostatnie lata modliłam się o dar rodzicielstwa dla synowej i syna. Spragnieni dzieciątka małżonkowie również modlili się na TWU. Na jednym z nich usłyszeliśmy słowo, że “kobiety, które chcą być mamami, doświadczą tego szczęścia”. Pytałam potem synową, czy też słyszała to przesłanie? – Tak – brzmiała odpowiedź. 

Pan Bóg prowadził moich bliskich trudnymi drogami leczenia niepłodności, również przez utratę pierwszego dzieciątka przez poronienie. Po 5 latach oczekiwań, w grudniu minionego roku, urodziła się córeczka! Moi bliscy zostali szczęśliwymi rodzicami. Z wielką wdzięcznością i radością cieszą się maleństwem, dziękując Panu Bogu. Chwała Panu!

Urszula

 

Na Tyskie Wieczory Uwielbienia jeżdżę od 2 lat. Na 36 TWU gdy modliliśmy się słowami; Panie dotknij mojego serca poczułem ogromny spokój a jednocześnie miałem wrażenie jakbym unosił się pół metra nad ziemią. Na następnym TWU prowadzący powiedział, że jest wśród nas mężczyzna z bólem kolana, któremu grozi operacja, Jezus wyleczy Twoje kolano. I tak się stało. Nie boli mnie już tak jak wcześniej.

Choć nie raz chciałem złożyć świadectwo, to zawsze coś mi mówiło że sobie to wymyśliłem, że to nic wielkiego, że może to jakaś zbiorowa histeria, niedojrzałość emocjonalna, czy może chodzi o kogoś innego. również znajomi z którymi byłem przekonywali mnie, że to była mowa o kimś starszym.

Na przedostatnim moim TWU usłyszałem słowa, że jest wśród nas właściciel firmy który znajduje się na skraju ubóstwa i że Pan naprawi moją sytuację. Wiedziałem, że tym razem to na pewno do mnie. I gdy przez dłuższy czas sytuacja się nie poprawiała zdołowało mnie to jeszcze bardziej. Myślałem, że skoro przestałem pracować w niedzielę to Pan Bóg sypnie  jakoś spektakularnie groszem, a tu nic! Na kolejnym TWU nie byłem nawet w stanie ręki podnieść aby uwielbić Pana.

Ale Bóg dotrzymuje swoich obietnic. We właściwym czasie i formie . Pan sprawił, że firmę zostawiłem bratu i zacząłem się zajmować tym na czym naprawdę się znam. Po 20 latach wróciłem do swojego zawodu, podpisałem układ z ZUS-em i spłacam swoje zobowiązania.

Czytałem niedawno, że gdy modlitwa stanie się Twoim nawykiem to cuda staną się Twoją codziennością; I to się dzieje. 

Andrzej, 46 lat 

 

Cieszę się ogromnie, że mogę przekazać świadectwo mojego uzdrowienia. Po dziewięciu latach zmagań z nieuleczalną chorobą wrzodową jelit, tego lata przestałem brać leki, które tylko łagodziły objawy choroby. Dzięki modlitwie wstawienniczej przez trzy ostatnie Tyskie Wieczory Uwielbienia mój stan zdrowia stopniowo się poprawiał.

Kiedy przyjechałem pierwszy raz, byłem bardzo przejęty tak żywą i spontaniczną modlitwą. Nie oczekiwałem wtedy jakichś szczególnych znaków działania Ducha Świętego. Po prostu chyba nie miałem o tym żadnego pojęcia. W modlitwie pomieszanej ze łzami, starałem się przekazać wszystkie moje troski i zmartwienia. Prosiłem Boga o zdrowie i to był mój pierwszy znaczący krok. Pragnąłem być zdrowy i wszystko powierzyłem Bogu.

Podczas kolejnych wieczorów uwielbienia już bardziej świadomie uczestniczyłem w modlitwie, dziękując za poprawę zdrowia. Zawsze jechałem z myślą, że jeśli nie dla mnie przyjdzie uzdrowienie, to dla innych ta modlitwa jest ważna. Nie znając modlitw i niewiele wiedząc o tym, jak się modlić, stanąłem w szczerości przed Bogiem. Wyznałem Mu, jak bardzo chcę być zdrowy oraz to, że nie wiem tak naprawdę gdzie i jak pogubiłem się w życiu. Wielbiąc Boga, prosiłem o zdrowie dla siebie i innych. Tylko tyle byłem w stanie z siebie wykrzesać. I tak oto cudownie i niezwykle subtelnie zostałem przez Pana uzdrowiony.

Jarosław, 55 lat

 

Chciałam opisać trzy sytuacje w których Pan Jezus bardzo wyraźnie zadziałał, w tych chwilach najbardziej poczułam Jego obecność.

Od czwartku poprzedzającego Tyski Wieczór Uwielbienia, po stresującej sytuacji w pracy, odczuwałam ból w okolicach serca. Podczas modlitwy uwielbienia, w momencie gdy mieliśmy chwycić się za bolące miejsce, chwyciłam się za serce i mimo, że nie poczułam ciepła w tej okolicy, to jednak ból nagle ustąpił – nie całkowicie – ale na tyle że mogłam się skupić na modlitwie. 

Kolejna sytuacja miała miejsce już jakiś czas temu. Moja koleżanka, Krystyna, bardzo martwiła się o 30-letniego syna, o jego zdrowie i o znalezienie stałej pracy. Zaproponowałam jej, żeby pojechała z nami na Tyski Wieczór Uwielbienia. Podczas modlitwy całym sercem prosiłam Pana Jezusa, aby bezpośrednio do niej coś powiedział, tak by Krysia mogła doświadczyć prawdziwego cudu, podobnie, jak tego doświadcza wielu innych uczestników TWU. W pewnym momencie usłyszałam słowa poznania, że jest z nami kobieta o imieniu Krysia, która bardzo martwi się o syna, Pan Jezus chce jej powiedzieć aby się nie zamartwiała, by zaufała Jemu, bo On jest i działa.
Jak się później dowiedziałam, Krysia bardzo to przeżyła, nie mogła uwierzyć, że te słowa są skierowane do niej.
Trzecia sytuacja miała również miejsce jakiś czas temu, Podczas jednego z Wieczorów Uwielbienia, usłyszałam następujące słowa: „teraz Pan Jezus przychodzi do osoby (czy osób, dokładnie nie pamiętam), które się bardzo wszystkimi przejmują, nie potrafią przez to normalnie funkcjonować. To było zaadresowane do mnie. Poczułam w środku takie ciepło i spokój… Za wszystko co Pan Bóg mi uczynił, chwała Panu!

Dominika, 35 lat 

 

Będąc w styczniu na Tyskim Wieczorze Uwielbienia przechodziłam kryzys. Samotność, a z tym związane uczucie rozgoryczenia i żalu. To wszystko przekładało się na mój stosunek do pracy, ludzi i samej siebie. Po kilku tygodniach potrzebna była decyzja – trzeba się wziąć za siebie i iść do przodu. Złożyło się to z wyjazdem na TWU.

Stałam w kolejce do spowiedzi, a wówczas prowadzący powiedział, aby wzbudzić w sobie intencje, nazwać ją konkretnie. Tak też uczyniłam. Powiedziałam sobie w duchu: „Panie Boże, jest mi tak ciężko, przechodzę swoją samotność w kryzysie, już sobie nie radze ze sobą. Pomóż”. Była msza święta, przyjęłam Pana Jezusa do swego serca, także w tej intencji.

Kiedy rozpoczęła się modlitwa uwielbienia po, kilkunastu minutach usłyszałam: „jest wśród nas 37-letnia kobieta, która samotność przechodzi w kryzysie. Jesteś radością dla swoich bliskich, zaufaj Mi”. Początkowo nie dowierzałam. Jak to możliwe, że Jezus skierował do mnie słowa pocieszenia? Pomyślałam sobie, że w kościele jest jakaś inna kobieta, która ma 37 lat i tak jak ja, przechodzi tę samotność bardzo ciężko, bo przecież nie jestem w tym osamotniona. Po chwili, kiedy łzy przestały ciec mi po policzkach, poczułam spokój. Ten spokój towarzyszy mi do dziś. Postanowiłam, że oddaje swoje życie Bogu, niech się dzieje Jego wola. Dzisiaj wychwalam Boga, ponieważ postawił na mojej drodze człowieka, z którym planuje założyć rodzinę. W kwietniu przed świętami Zmartwychwstania Pańskiego poznałam Jacka. On, tak jak ja, kilka miesięcy wcześniej oddał swoje życie Panu Bogu. Chcemy wspólnie w małżeństwie powierzyć siebie i naszą rodzinę opiece Matki Bożej i zaufać Panu. Chwała Panu!

Magdalena, 37 lat

 

Wywodzę się z domu gdzie przez większość czasu byłem poniżany przez najbliższych. Moje relacje z najbliższymi nie były takie, jak powinny być. Na jednym z ostatnich TWU prowadzący powiedział, że Pan dotyka osoby poniżane przez najbliższych. Stwierdziłem, że to nie może chodzić o mnie. W momencie, gdy kapłan stanął nade mną i prowadzący powiedział moje imię, byłem pewny, że chodzi o mnie. Poczułem spokój, lekkość, tak jakbym fruwał.

Po jakimś czasie zacząłem się zastanawiać, co będzie dalej, jak Pan to poprowadzi. Patrząc teraz z perspektywy czasu, widzę i doświadczam takiego Bożego prowadzenia. W tym czasie działy się rzeczy patrząc po ludzku niemożliwe. Dla Boga jednak nie ma rzeczy niemożliwych. Chwała Panu!

Grzegorz, 40 lat

 

Miałem wypadek komunikacyjny, w wyniku którego doznałem niedowładu ręki. Podczas poprzedniego Wieczoru Uwielbienia prowadzący mówił o mężczyźnie, który cierpi na dolegliwości barku. Mówił, że dolegliwości wkrótce ustąpią. Tak też się dzieje. Co prawda rehabilituję, się lecz zabieg chirurgiczny do którego zostałem zakwalifikowany jest już niepotrzebny. Bogu składam wielkie dzięki. Chwała Panu!

Adam, 39 lat

 

WIĘCEJ NIŻ OSTATNI

Na Wieczorach Uwielbienia byłam już kilka razy. Każdy z nich był niezwykły, pełen łez, pokory i cudownej łączności z Jezusem. Tak się stało już od pierwszego Wieczoru Uwielbienia, na którym poczułam Jego bliskość, miłość i troskliwą opiekę. Jezus w każdym kolejnym dniu mojego życia pokazywał mi, jaka jestem i jaki On Jest bardzo delikatnie i czule zmieniając moje serce. Dlatego napisałam wiersz, by podziękować Jezusowi, że mnie odnalazł. Wiersz, który obrazuje całość zmian jakich dokonał.

Jezu, jestem niczym.
Tym niczym, pływającym w głębinach brudnej wody.
Tym niczym, po które nikt nie sięga.
Ale nie Ty, Mój Jezu.
Ty wyciągnąłeś Swą Jaśniejącą Blaskiem Czystą Dłoń po to nic.
Czule spojrzałeś i przytuliłeś do Swego Serca.
Gdy upadam – Ty podnosisz.
Gdy płaczę – Ty wycierasz me łzy.
Jezu, choć jestem niczym, to chce dla Ciebie żyć,
by gorliwie spełniać to, co jest Twym zamysłem doskonałym.
Tylko proszę Cię – ZAWSZE BĄDŹ.

Chwała Panu!

Bożena, 38 lat

 

Pierwszy raz przyszliśmy z żoną na Tyski Wieczór Uwielbienia w 2015 roku. Był to czas, w którym staraliśmy się o dziecko. Przez kilka lat moja żona nie mogła zajść w ciążę. Po jakimś czasie okazało się, że problem leży po moje stronie. Udaliśmy się do kliniki, gdzie lekarz stwierdził, że jestem bezpłodny i nic się nie da z tym zrobić. Przyszliśmy na Tyski Wieczór Uwielbienia, by błagać Pana Jezusa o cud. Przyznam, że nie wierzyłem, że może to coś pomóc.

W grudniu 2015 roku urodził nam się syn. W 2017 córka. Nigdy nie byłem osobą głęboko wierzącą, ale od tamtej pory nie mam wątpliwości. Dziękuję, Panie Jezu. Chwała Panu!

Marcin, 35 lat

 

Sporo czasu już minęło od Tyskiego Wieczoru Uwielbienia, o którym zamierzam napisać świadectwo. Dwa, może nawet trzy lata, nie pamiętam dokładnie. Myślałam wiele razy, żeby podzielić się świadectwem z tego, co się wtedy wydarzyło. Ale codzienne obowiązki, a przede wszystkim myśli pochodzące, jak sądzę od złego, że nie było to nic nadzwyczajnego i nie warto o tym pisać, spowodowały, że oddaliłam to aż do teraz. Sytuacja życiowa, w jakiej w tej chwili się znajduję, a przeżywam czas wewnętrznego oczyszczenia w oczekiwaniu na trudną diagnozę dla córki, spowodowała, że spojrzałam w głąb siebie. Rozważam ponownie wiele faktów, które wydarzyły się w moim życiu, które miały wpływ na mnie i na moją relację z Bogiem. Tak, że poczułam przynaglenie napisania i wysłania, pomimo wszystko, tego świadectwa.

Od dwudziestu paru lat, kiedy weszłam w dorastanie i uległam konkretnemu defektowi urody czułam się brzydka, odrażająca i nic nie warta. Poznałam mojego męża który pokochał mnie taką, a nie inną. Urodziłam szczęśliwie dzieci, ale cały czas czułam się źle z sobą i nie akceptowałam tego. Nie akceptowałam siebie i swojego wyglądu, nie mogłam patrzeć na siebie w lustrze, oglądać swoich zdjęć. Wydałam wiele tysięcy, żeby poprawić swoją urodę i choć zewnętrznie wyglądałam lepiej, nic się nie zmieniło.

Na Tyski Wieczór Uwielbienia pojechałam z intencją modlitwy o uzdrowienie córki z wady serduszka. Nie spodziewałam się, że zamiast tego, Jezus uzdrowi mnie. W trakcie kiedy ksiądz był blisko mnie z Najświętszym Sakramentem usłyszałam słowo poznania, które mnie bardzo dotknęło. Na ile pamiętam, mniej więcej takiej treści: „Pan Jezus jest teraz blisko kobiety. która wiele lat czuje się brzydka, ma problem ze swoim wyglądem, nie akceptuje siebie i mówi do niej: Umiłowana córko moja, jesteś piękna jak perła, jesteś dla mnie wyjątkowa, taką cię od zawsze kocham”. W tym momencie poczułam, że te słowa są kierowane do mnie. Poczułam jak serce mi mocno bije. a łzy zalewają twarz. Po usłyszeniu tych słów zmieniło się moje nastawienie do siebie pod względem wyglądu. Akceptuję siebie taką, jaką jestem. Zmieniły się moje relacje z mężem. Otworzyłam się bardziej na jego miłość do mnie, uwierzyłam w to, że naprawdę mnie kocha i że jestem według niego atrakcyjna. Jednak długo, o tym co się wtedy stało, nikomu nie mówiłam. Nawet mężowi. Dopiero niedawno zdobyłam się na odwagę.

Myślałam, że akceptację siebie mogę kupić drogimi zabiegami poprawiającymi urodę, a nie rozumiałam tego, że problem tkwi nie na zewnątrz, a w moim wnętrzu. Jezus Chrystus uzdrowił mnie z tego zafałszowanego patrzenia na siebie jakby w krzywym zwierciadle i chwała Mu za to. Chwała Panu!

Danuta, 40 lat

 

Przez ostatnie kilka miesięcy wielokrotnie obiecywałam sobie, że opiszę swoją historię i podzielę się moim świadectwem z innymi ludźmi, po pierwsze dlatego, że czułam wewnętrzne zobowiązanie, żeby w jakimś stopniu móc się odpłacić za to co mnie spotkało, a po drugie dlatego, że być może przy odrobinie szczęścia, stanie się ono inspiracją dla kogoś kto tak jak ja kiedyś, jest na życiowym zakręcie. Dużo czasu zajęło mi podjęcie się napisania tego tekstu. Nigdy nie czułam się dostatecznie gotowa. Dziś jestem w drodze na kolejne spotkanie w Tychach i piszę te słowa. Moja historia sięga stycznia 2014, kiedy pierwszy raz postanowiłam wybrać się na nabożeństwo w Karolinie (Tyski Wieczór Uwielbienia w parafii pw. bł. Karoliny w Tychach). Moja mama brała udział w jednym z Wieczorów i jej opowieść wzbudziła we mnie zainteresowanie. Nie głęboką wiarę, ale właśnie zwykłą ludzką ciekawość, a także pewną nadzieję na to, że może i mnie dostanie się własny mały cud. Tym sposobem razem z przyjaciółką postanowiłyśmy się wybrać do kościoła. Miałam wtedy 21 lat.

Z tego dnia pamiętam szczególnie wyraźnie trzy elementy. Po pierwsze, że odczuwałam prawdziwe zniechęcenie, jakby coś wewnętrznie odciągało mnie od wybrania się do kościoła. Podobnymi odczuciami podzieliła się ze mną w drodze na mszę moja przyjaciółka. Po drugie, pamiętam tłum ludzi, który spotkał mnie na miejscu, nie spodziewałam się, że msza w Tychach może przyciągnąć tylu ludzi co sporych rozmiarów koncert. Miejsca siedzące udało się nam znaleźć w kaplicy pod kościołem. Siedziałyśmy w pierwszej ławce, bardzo blisko Najświętszego Sakramentu. Szczęśliwy zbieg okoliczności lub, być może, to był jeden z moich małych cudów. Trzecie co pamiętam to to, że w czasie mszy poprzedzającej nabożeństwo czułam się fatalnie. Naprawdę miałam fizyczne poczucie, że muszę stamtąd wyjść i odsunąć się jak najdalej od tego miejsca. Potem rozpoczęło się nabożeństwo i zaczęła się dla mnie prawdziwa jazda bez trzymanki. Gdy zaczęły się modlitwy uwielbienia, poczułam w środku siebie, nie wiem, jak to nazwać – w sercu, duszy, mojej głowie – emocje, które były tak silne i intensywne, że żadne słowa nie oddadzą ich głębi i złożoności. Zmieniały się jak w kalejdoskopie. Czułam miłość. Te wszystkie uczucia, które ją tworzą: bezpieczeństwo, pewność, szczęście, bliskość, zaufanie, spełnienie. Równocześnie czułam wstyd. Wstyd za zło, które wyrządziłam w swoim życiu sobie i innym ludziom. Wstyd, że działałam przeciwko tej niesamowitej sile, która tak namacalnie otoczyła mnie sobą w tym momencie i okazała potęgę swojej miłości. Wstyd, który spowodował, że płakałam jak małe dziecko. Nie byłam w stanie powstrzymać łez, razem z którymi uciekał ze mnie żal, tęsknota, wszystkie rany, które były w moim sercu, żal za grzechy, których nie umiałam sobie wybaczyć, żal za tym co straciłam. Widziałam, że klęcząca obok mnie Hania też płakała. Spędziłam na klęczkach całe nabożeństwo. Nie wiem jak mi się to udało, ale w ogóle nie czułam upływającego czasu. To co przeżywałam w swoim sercu było tak absorbujące, że czas dla mnie zmienił swój bieg. Przeżywałam duchowe uzdrowienie. Ten dzień mnie zmienił. To był początek długiego procesu, ale zapoczątkowanego w tak niezwykły, namacalny sposób, że udawanie, że nic się nie wydarzyło, nie wchodziło w grę. Miałam szczęście. Doświadczyłam siły Boga na samej sobie i wiedziałam, że to dar, ale i zobowiązanie, żeby stać się lepszą osobą niż byłam dotychczas. Mimo tak bezpośredniego kontaktu z Bogiem wciąż momentami odczuwałam zwątpienie. Szczególnie przez pierwsze tygodnie po tym wydarzeniu. Czasem czułam jakby niewidzialną siłę, która nakierowywała moją świadomość w stronę różnego rodzaju złych myśli, ale walczyłam z nią i wierzyłam. Choć mogłoby się wydawać, że to czego doświadczyłam to więcej niż dość, to okazało się, że nie był to koniec niespodzianek, które na mnie czekały. W czerwcu tego samego roku kolejny raz wybrałam się do Karoliny na TWU. Nie miałam żadnej prośby dotyczącej mojego życia. Chciałam dziękować, chciałam tam po prostu być i znowu poczuć tę miłość. Nabożeństwo się rozpoczęło, modliłam się, obserwowałam to co się działo i mimo tego, że nie prosiłam, to otrzymałam.

W czasie modlitwy za chorych psychicznie, chorych na depresje i nerwice, poczułam, jak moc dotyka mojego serca. Czułam niezwykłego rodzaju przyjemne, rozgrzewające ciepło, które się we mnie rozpływało. Nie było straszne, było dobre, po prostu to wiedziałam. Jeśli miałabym to jakoś opisać to porównałabym to do odczuwania miłości, po prostu ją czujesz i wiesz, że to ona. Gdy pojawiło się we mnie owo ciepło, poczułam, jak znika ze mnie ciężar, który nosiłam ze sobą od pięciu lat. Poczułam, jak znika moja nerwica.

Teraz pozwólcie, że opowiem wam trochę o sobie, łatwiej będzie wam zrozumieć co się stało. W wielkim skrócie, moja historia zaczyna się, gdy miałam 14 lat i zaczęłam eksperymentować ze środkami odurzającymi. Początkowo okazjonalnie paliłam trawkę, brałam tabletki z apteki, które powodowały halucynacje, upijałam się z przyjaciółmi. W wieku niecałych 17 lat pierwszy raz sięgnęłam po twarde narkotyki, amfetaminę, mefedron, LSD, wszystko co pozwalało mi się dobrze bawić. W tamtym czasie marihuanę paliłam już codziennie. Alkoholu piłam mniej, bo był dla mnie za słaby. Taki tryb życia, połączony z brakiem dbania o siebie, rozsypującymi się przez moje uzależnienie relacjami z rodziną i przyjaciółmi, kłamstwami, którymi żonglowałam każdego dnia, aby ukryć w szkole i w domu swoje drugie życie, doprowadził mnie do załamania nerwowego. Zachorowałam na nerwicę. Nie byłam w stanie nic zrobić, miałam stany depresyjne i lękowe, nie rozmawiałam z rodzicami, siostrą, przyjaciółmi, czułam się słaba i bardzo, bardzo nieszczęśliwa. Przyszedł moment, kiedy po kilku pozbawionych snu dniach, wciągnęłam o jedną kreskę za dużo. Myślałam, że umieram, ale tak się nie stało, żyłam, i po tym dniu postanowiłam, że muszę stanąć na nogi, bo inaczej pewnego dnia naprawdę się wykończę. Nie wiem skąd znalazłam w sobie siłę, ale udało mi się. Miałam postanowienie i nie złamałam go.

Jednak wpływ takich doświadczeń na psychikę nie znika z dnia na dzień. Mogłam przestać ćpać, ale w głowie wciąż goniły mnie koszmary, na które pracowałam przez ostatnie lata. Przez pierwsze miesiące nocami nie mogłam spać, miałam halucynacje, napady paniki. Gdy bardzo się bałam, modliłam się w nocy Ojcze nasz. To było jedyne co byłam w stanie zrobić. Poszłam też do psychologa, trafiłam na dobrą osobę, która do pewnego stopnia pomogła mi poradzić sobie z moimi doświadczeniami, ale nie sprawiła, że w pełni wyzdrowiałam. Sposobów na wyleczenie szukałam w różnych miejscach, zaczęłam prowadzić zdrowy tryb życia, zdrowo się odżywiałam, oczyszczałam organizm, dbałam o siebie, brałam lekarstwa przepisane przez psychiatrę, przeszukiwałam internet w poszukiwaniu odpowiedzi, ale wszędzie trafiałam na tę samą konkluzję: nerwica będzie z tobą już do końca życia.

Nerwica. Nie brzmi to zbyt strasznie. To nie rak. Ale ktokolwiek doświadczył tej choroby, wie jak dramatyczny wpływ ma ona na życie. Gdy zachorowałam miałam niecałe 18 lat. Bardzo ciężko było mi się początkowo pogodzić z tym co mnie spotkało. Czułam się samotna. Moi rodzice nie wiedzieli o tym co się ze mną dzieje, mieliśmy kiepski kontakt. W tamtym czasie bardzo trudno było ze mną rozmawiać. Widzieli, że coś jest ze mną nie tak, ale nie powiedziałam im co tak naprawdę się działo. Miałam świadomość, że i tak nie będą mogli mi pomóc, a nie chciałam, żeby martwili się o mnie jeszcze bardziej. Moi znajomi mieli swoje problemy. Nie miałam nikogo kto mógł mnie zrozumieć, a co noc czułam jak pęka moje serce, mój mózg, jak nie mogę oddychać. To był naprawdę straszny okres, zwłaszcza, że nie od razu zrozumiałam co mi dolega. Początkowo nie wiedziałam, że te wszystkie rzeczy, które odczuwam, mają tak naprawdę podłoże psychiczne. Fizycznie, mimo, że zmęczona, byłam zupełnie zdrowa. Przez pierwsze kilka miesięcy, jeśli już udawało mi się zasnąć, to i tak budziłam się jak w zegarku o godzinie 3, i moje ciało na nowo zaczynało robić rzeczy, których nie mogłam powstrzymać i przez które naprawdę cierpiałam. Było mi ciężko o tym mówić i wstydziłam się, bo i tak nikt kto tego nie przeżył nie rozumiał o czym mówię. Dla ludzi z zewnątrz brzmiałam jak przewrażliwiona hipochondryczka. Chcąc nie chcąc, pogodziłam się z moją chorobą, nauczyłam się z nią żyć, choć były momenty, kiedy płakałam z bezsilności. Jednak z biegiem czasu mój stan się poprawił. Czasem wracały naprawdę złe momenty, ale dało się z nimi żyć, już wiedziałam jak sobie z nimi radzić. Należało je przeczekać. Wiedziałam, że atak w końcu minie. Po pięciu latach już nie oszukiwałam się, że choroba zniknie. Byłam pogodzona z faktem, że będę żyła z nią do końca życia.

Dlatego gdy wtedy na TWU poczułam, że dolegliwość, która przez jedną czwartą mojego życia była moim najwierniejszym towarzyszem jest ze mnie wyciągana, nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Nawet o to nie prosiłam. Bóg sam to dla mnie zrobił. Znał mnie i moją historię, i wiedział czego potrzebuję. Chciał mi to dać. To czego nie wyleczył żaden psycholog, terapeuta, psychiatra, odpoczynek, medytacja i suplementacja. To co ja z marnym skutkiem zaleczałam od tylu lat, on po prostu załatwił od ręki.

Po wyjściu z kościoła zastanawiałam się czy to stało się naprawdę. Wróciłam do domu i myślałam: czy aby sobie tego nie wyobraziłam, nie wmówiłam? Ale dni i tygodnie mijały, a ja byłam zdrowa. Byłam… normalna, taka jak kiedyś. Z mojej głowy zniknęło to uczucie choroby, które czułam każdego dnia. W tym roku minęły już ponad 4 lata od tego momentu, a nerwica nie wróciła. To był prawdziwy cud i kolejny dowód na to, jak wielka jest miłość Boga do każdego z nas, indywidualnie. Ale prawda jest taka, że największym cudem jakiego doświadczam, jest wpływ Boga na moje życie na co dzień. Nie wiem jakim byłabym człowiekiem gdybym wtedy w styczniu nie trafiła do bł. Karoliny, ale na pewno nie tak spokojnym, szczęśliwym i pełnym wiary jakim jestem dziś. Bóg zawsze zmienia człowieka na lepsze.

Gdy wydaje nam się, że już nic nas nie zaskoczy, pojawia się Bóg. Moje świadectwo, które opisałam powyżej, powstawało w samochodzie, w drodze na 38. Tyski Wieczór Uwielbienia, którego motywem przewodnim były słowa „Bo u Boga wszystko jest możliwe”. Pisałam swoje świadectwo na laptopie, zależało mi na tym, aby wysłać je jeszcze przed spotkaniem. Nie udało mi się, mój komputer rozładował się w trakcie pracy. Teraz się z tego cieszę, bo mogę dopisać nowy rozdział mojej historii, po tym co wydarzyło się tego Wieczoru.

Swoją modlitwę na nabożeństwie zaczęłam od zawierzenia Bogu. Powiedziałam mu, że chcę, aby dał mi to, co sam uzna za słuszne i czego według niego potrzebuję. Użyłam słów modlitwy księdza Dolindo Ruotolo „Jezu, ufam Ci, Ty się tym zajmij”. Gdy kapłan zaczął chodzić z Najświętszym Sakramentem pośród ludzi, po raz pierwszy od kiedy pojawiam się na Tyskich Wieczorach, prowadzący modlitwy wypowiedział moje imię na głos. Początkowo nie mogłam w to uwierzyć. Bóg skierował bezpośrednio do mnie swoje słowa. Czy aby na pewno do mnie? Ale tak, chodziło Mu o mnie. Wciąż nie mogę uwierzyć w łaskę, której dostąpiłam, to górnolotne słowo, ale żadne inne nie jest godne opisania tego co czuję. To był jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam, chyba właśnie to jest w Bogu najcudowniejsze, że u niego nie trzeba zasługiwać. On nas po prostu kocha.

Jezus powiedział do mnie: „Słyszę wszystkie słowa, które do mnie kierujesz. Pamiętam tę noc, kiedy się do mnie zwracałaś. Wysłuchałem Twoich próśb, a ty zbieraj owoce Mojego działania w Twoim życiu.” Czyż to nie są najpiękniejsze słowa jakie można usłyszeć od Boga? Jak dobrze Bóg nas zna. Jak bardzo szczególnie do nas podchodzi. Ta noc, którą wspomniał, była bardzo wyjątkową dla mnie nocą. Jakiś czas po moim pierwszym nabożeństwie w bł. Karolinie, w środku nocy, poczułam tak głęboki żal za grzechy, że padłam na kolana, płakałam i prosiłam Boga o przebaczenie. Prosiłam Go, aby pokierował moim życiem tak jak uzna za słuszne, że przyjmę cierpienie, jeśli tego chce, ale, jeśli jest to zgodne z jego wolą, prosiłam o łaskę. Wspominałam tę noc jadąc do Tychów. A chwilę później Bóg sam ją wspomniał, powiedział mi, że On też ją pamięta. Powiedzieć, że to co poczułam było niesamowite, nie oddaje pełni tej chwili, którą przeżywałam. Wszystkie te opisane w kilku zdaniach wydarzenia w moim życiu trwały latami. Były procesem. Od mojego upadku, do spotkania Boga twarzą w twarz, podniesienia mnie przez Niego i dania mi siły do zmian w życiu.

Dziś mam 26 lat. Nie jestem idealną chrześcijanką. Jak bardzo daleko mi do niej sam Bóg wie najlepiej. Miewam gorsze i lepsze momenty w swojej wierze. Czasem mam wątpliwości, czuję strach i zwątpienie, odsuwam się od Boga, miotam się próbując ogarnąć wszystkie swoje sprawy po ludzku zamiast spokojnie zwrócić się do Niego po pomoc. Mimo tego On kocha mnie do tego stopnia, że nie tylko nigdy nie ukarał mnie za moje liczne błędy, ale wciąż jest przy mnie, pozwala mi do siebie wracać za każdym razem, sam do mnie przemówił. Jestem dla Niego wyjątkowa. Tak samo jak ty. To jest najbardziej niesamowite, że dla Boga każdy z nas jest ulubionym dzieckiem. Bez żadnych wyjątków. Żadnych. On stworzył każdego z nas i każdego kocha po równo, ale i każdego kocha najbardziej, bo u Niego wszystko jest możliwe. Jedyne czego potrzeba, aby móc czerpać z pełni Jego łask to zaufać Mu z głębi serca i nie bać się tego, co dla nas przygotował. Ciężko jest zaakceptować, że nie wszystko jest w naszej ludzkiej mocy, ale gdy się nam to uda i zwrócimy się do Boga z prośbą o pomoc, bez stawiania naszych warunków, tylko właśnie jak dziecko, którym dla Niego jesteśmy, On zawsze nas wysłucha. Nie daje limitów. Nie ma u Boga puli do wykorzystania. Jeśli Go pragniesz On będzie przy Tobie za każdym razem, gdy Go o to poprosisz. Musisz tylko, i aż, chcieć tego i Mu zaufać. Wiara naprawdę czyni cuda.

Ania, 26 lat

 

Chcę się podzielić tym, że warto spisywać intencje na kartce i przynosić na Tyskie Wieczory Uwielbienia, gdzie podczas mszy św. składane są na ołtarzu. Modlitwa wspólnotowa, która się wówczas odbywa ma potężną moc. Doświadczyłam tego nie raz. Podzielę się dwoma sprawami, o które prosiłam. Pierwsza to mieszkanie. Był czas, kiedy bardzo pragnęłam wyprowadzić się z domu rodzinnego. Zaczęłam szukać mieszkania, szło opornie. W październiku 2012 roku przelałam to pragnienie na kartkę w formie intencji. Poprosiłam Pana Jezusa o mieszkanie. Napisałam nawet w jakiej dzielnicy bym chciała, że środkowe, z balkonem i piwnicą, nie na parterze i nie na ostatnim piętrze. W czerwcu 2013 roku wprowadzałam się do mojego małego M, właśnie takiego wymarzonego. Druga sprawa dotyczy sytuacji w pracy. W styczniu 2017 roku rozpoczęłam pracę w szpitalu jako rejestratorka medyczna. Szybko okazało się, że między pracownikami panuje tam niezdrowa atmosfera. Jeszcze w styczniu na Tyski Wieczór Uwielbienia również przyniosłam intencję. Poprosiłam Pana Jezusa by uzdrowił atmosferę panującą między pracownikami tego szpitala, a zwłaszcza w moim dziale. Okazało się, że po okresie próbnym nie została mi przedłużona umowa. Było mi z tym ciężko. Jednak półtorej miesiąca później znalazłam nową pracę z większą szansą na rozwój, wyższym wynagrodzeniem i dużo zdrowszą atmosferą. Była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałam. Pan Jezus mnie wysłuchał i bardzo mnie zaskoczył rozwiązaniem. Spisywanie intencji pomaga mi konkretnie określić i nazwać to z czym przychodzę na Tyski Wieczór Uwielbienia: O co chcę poprosić, za co podziękować. Jestem wdzięczna za tę formę. Chwała Panu.

Na ostatnim Tyskim Wieczorze Uwielbienia miało mnie być. Życie napisało jednak inny scenariusz. W niedzielę 14 stycznia bieżącego roku otrzymałam telefon od koleżanki z pracy, że nasz współpracownik w bardzo ciężkim stanie trafił do szpitala we Francji. W związku z faktem, że posługuję się językiem francuskim zostałam poproszona o pomoc. Fakty były bezlitosne: nasz kolega był nieprzytomny i z uwagi na swój poważny stan został przetransportowany do większego szpitala na oddział reanimacji i intensywnej terapii. Od tego momentu rozpoczęła się długa i wytrwała walka o jego życie. Początkowo nie otrzymałam od lekarzy informacji co jest głównym powodem złego stanu zdrowia pana Piotra, jednak stało się dla mnie jasne, że walczy o życie i kolejne dni okażą się decydujące. Nasz kolega nie był w stanie samodzielnie oddychać, nie pracowały jego nerki, miał mocno zakażony organizm i niesprawne płuca. Wyniki badań wskazywały na to, że mógł znajdować się w stanie śpiączki cukrzycowej. Bez aparatury podtrzymującej pracę jego organów mógłby prawdopodobnie nie przeżyć. Sytuacja była bardzo poważna. Aby, troszkę odciążyć jego organizm lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej. Prawie codzienny kontakt z personelem medycznym sprawił, że pomimo nieubłaganych faktów, zależało mi co raz bardziej na tym, aby zrobić wszystko co w mojej mocy, aby w jakikolwiek sposób pomóc. A mogłam bardzo niewiele, oprócz kontaktu z lekarzami i informowaniu koleżanki o postępach w leczeniu pozostała mi jedynie modlitwa. 20 stycznia postanowiłam udać się do kościoła na mszę w intencji pana Piotra. Planowałam odwiedzić pobliski kościół, nie biorąc w ogóle pod uwagę możliwości uczestnictwa w Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Jednak około godziny 17 jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mi, że skoro mój współpracownik jest w tak ciężkim stanie, a w kościele błogosławionej Karoliny odprawiane są msze w intencji uzdrowień to właśnie tam powinnam się udać. Tak też zrobiłam, miałam jednak ogromne wątpliwości, gdyż wychodziłam z założenia, że łaski mogą otrzymywać jedynie osoby, które uczestniczą podczas nabożeństwa osobiście. Nie byłam przekonana czy modlitwa w intencji innej osoby, faktycznie może pomóc. Sama msza i nabożeństwo były dla mnie bardzo trudne w przeżyciu. Miałam problem z koncentracją, gdyż bardzo źle się czułam i doskwierał mi ostry ból brzucha. Pod koniec nabożeństwa padły jednak słowa, które odebrałam bardzo osobiście: „W kościele są obecne osoby, które modlą się w intencji chorych przykutych do łóżka, którzy nie mogli się znaleźć osobiście na tym spotkaniu, że Bogu bardzo na nich zależy i niektórych z nich przywróci do życia.” Byłam bardzo zaskoczona, bo kompletnie nie spodziewałam się takich słów, a jednak one padły. Tym bardziej, że uczestnictwo w tej mszy było dla mnie tak trudne. Czułam, że te słowa skierowane są do mnie i bardzo chciałam, żeby tak było. Dlatego w głębi duszy postanowiłam sobie i obiecałam Bogu, że jeśli walka o życie pana Piotra zakończy się pomyślnie to podzielę się swoim świadectwem. Pan Piotr był nieprzytomny przez bardzo długi okres czasu. W poniedziałek 22 stycznia, zaraz po Tyskim Wieczorze Uwielbienia lekarz przekazał mi niepokojącą informację, że stan naszego kolegi uległ pogorszeniu i rokowania są złe. W pamięci miałam jednak przeżytą modlitwę i słowa jakie na niej padły. Pozostało cierpliwie czekać choć powiedziałam koleżance, że jestem pewna, iż pan Piotr wygra swoją najtrudniejszą i być może najdłuższą walkę o życie.  Pan Piotr przebywał we francuskim szpitalu od 14 stycznia do 28 lutego 2018 roku. Przy czym na intensywnej terapii i reanimacji spędził około miesiąc do 13 lutego. Widok naszego kolegi i jego uśmiechniętej mamy pozostanie dla mnie bezcenny.

(…) W szczególny sposób chcę podziękować Bogu za nadzieję i otuchę, jaką wlał w moje serce i przekonanie, że bez względu na stan mojej wiary On zawsze mi towarzyszy.

Marta, 34 lata

 

Minęło już kilka lat od kiedy ostatni raz pojawiły się u mnie bolesne problemy z kręgosłupem. Wcześniej przynajmniej dwa razy w roku musiałem poddawać się rehabilitacji, by bóle okolicy lędźwiowej ustąpiły, w zasadzie po to by móc o własnych siłach podnieść się z łóżka. Tymczasem po którymś z kolejnych Wieczorów Uwielbienia, podczas którego modlono się o uzdrowienie osób z dolegliwościami kręgosłupa, kolejny atak bólu nie nastąpił i tak już pozostaje od kilka lat. Już wcześniej nosiłem się z zamiarem napisania świadectwa, ale nie miałem pewności, czy nie jest to tylko dłuższa przerwa. Obawiałem się niewiarygodnego świadectwa, po którym powróciłyby dolegliwości. Trochę więc jak niewierny Tomasz musiałem nabrać pewności, że zostałem uzdrowiony. Teraz jestem pewien. Chwała Panu!

Bogusław

 

Nie bardzo wiem od czego zacząć, ponieważ moje świadectwo powinno być streszczeniem mego życia. Jeżdżę na Tyskie Wieczory Uwielbienie od 2013 roku i właściwie było mi dane być na każdym oprócz dwóch od tamtego czasu. Nigdy nie składałam świadectwa tutaj pisemnie, lecz staram się opowiadać o nich i doznanych łaskach, jeśli nadarza się sposobność. W 2013 roku byłam na Seminarium Odnowy Wiary w mojej parafii. Wtedy zrozumiałam, że Pan Bóg mnie kocha, że nie muszę nic robić, by mnie pokochał, że nie jest na mnie obrażony ani zły, że nie muszę odmawiać kilku litanii dziennie by Go zadowolić, i że mnie nie zostawia, gdy zgrzeszę. Że to ja często się przed Nim chowam. Doznanie poczucia bezpieczeństwa i miłości podczas modlitwy o wylanie darów Ducha Świętego nałożyły się jednocześnie na obrazy z mojego trudnego życia. Było to tak mocne doświadczenie, że od tamtej pory moje modlitwy i życie stopniowo stawało się nauką i próbą odpowiadania jak najpiękniej na miłość Ojca, a nie neurotyczną próbą zadowolenia Go, jak było to najczęściej do tamtej pory.

Poczucie Obecności Boga w każdej trudnej sekundzie dało mi nowe spojrzenie na moje życie, świat i ludzi. Popchnęło mnie to również ku Tyskim Wieczorom. Tam doświadczałam uzdrowienia z wieloletnich bólów kręgosłupa, uzdrowienia dróg rodnych, czego owocem jest moja druga córeczka. Nagle zmieniła się moja gospodarka cukrami. Zmieniały się moje relacje z innymi, zauważałam, że może zło jest krzykliwe, ale tylko dlatego, że jest tak mizerne w obliczu przepaści miłosierdzia Chrystusa! Miłość Boga przynosiła również pragnienie oczyszczenia. Czułam bowiem wewnętrznie, że jest dużo jakichś blokad i barykad we mnie. Modliłam się o łaskę oczyszczenia, ponieważ pragnęłam być bliżej Pana Jezusa. Ból prawdy o sobie, o otaczającym mnie świecie i ludziach był potrzebny. Zawsze jednak towarzyszył mi Pan Jezus z otwartymi ramionami Miłosierdzia. Uczucia czasami były zatopione w rozpaczy, ale pamiętałam, że Pan Jezus przyszedł do ludzi chorych. Było to szczególnie trudne, gdy przyszły chwile rozterek i zwątpienia, czy On mnie nadal kocha. Pomocne były wtedy Wieczory Uwielbienia, ale też i Strefa Pomocy Duchowej. Były to takie latarnie morskie na wzburzonym, ciemnym morzu. Raz też przed Wieczorem Uwielbienia modliłam się tak: „Panie Jezu, mam tyle lęku w sobie, tyle nierozwiązanych spraw, proszę, naucz mnie z tym żyć jeśli taką drogę wybrałeś dla mnie.” Chyba byłam przekonana, że tak musi być po prostu. Było to dwa lata temu. Wieczorem poszłam na TWU i prowadzący powiedział, że Pan Bóg przychodzi do osoby, która ma dużo lęku w sobie i nie wierzy, że może z tego wyjść. Poczułam, że Pan Bóg przez czyjeś usta wszedł ze mną w żywy dialog. Ale potem przyszło zwątpienie: „Pewnie tak pragnę tego dialogu, że już sobie coś ubzdurałam. Zobaczę za kilka miesięcy.” Mijają już ponad dwa lata i wiem i widzę, że to były słowa skierowane do mnie. Pan Bóg przeprowadza przez wzburzone morze ludzi szukających w Nim oparcia. Wystarczy powiedzieć, że chcesz i zaufać. Pragnę powiedzieć każdemu, kto myśli, że przegrał życie, jest skończony, bardzo się boi, ma wrażenie, że nikt go nie kocha i myśli o innych najstraszniejszych rzeczach, których nikomu nie mówi – zaproś tam Jezusa, On poda Ci rękę, zapali w mroku światło miłości, ogrzeje cię, wzmocni i oczyści, nie bój się! Jeszcze będzie pięknie! Chwała Panu!

Zakochana w Miłości Boga, Anita, 37 lat

 

(…) Chcę jeszcze wspomnieć o tym, jak Bóg uzdrowił mnie z bólu kręgosłupa na Tyskim wieczorze. Kiedy był odpowiedni moment, poprosiłem Pana Jezusa, aby przyszedł i dotknął mojego zbolałego od wielu lat miejsca. Po kilku dniach ból całkowicie minął. (…)

Mężczyzna, 27 lat

 

W Tyskim Wieczorze Uwielbienia uczestniczyłam już kilka razy. W tym, o którym chcę napisać byłam razem z mężem. Przychodziłam na każdy Wieczór, również i ten, z jednym pragnieniem, pragnieniem bycia mamą. Przeszliśmy z mężem długa drogę starań o potomstwo. W tym czasie straciliśmy czwórkę dzieci i doszliśmy do momentu, w którym według lekarzy jedyną drogą było poddanie się metodzie in vitro, którą oboje odrzucaliśmy. Na początku nie mogłam się pogodzić z tą sytuacją, bo od najmłodszych lat pragnęłam być żoną i mamą. Wiedziałam, że to moje powołanie. Gdy już moja wiara ustąpiła miejsca nadziei, postanowiłam spróbować jeszcze dla męża. Poddaliśmy się leczeniu metodą naprotechnologii. Wiemy, że to Pan Jezus nas tak pokierował.

W trakcie TWU , w którym uczestniczyliśmy Pan Jezus zwrócił się do kobiet po poronieniach, by zaufały, bo przyjdzie czas, gdy wydadzą na świat dzieci. Wtedy miałam nadzieję, że Pan Jezus kieruje je do mnie, po czasie okazało się tak było. Za kilka bowiem miesięcy po TWU okazało się, że jestem w ciąży, którą szczęśliwie donosiłam i urodziłam córeczkę. Oboje z mężem wiemy, że to cud i działanie Pana Jezusa. Już od początku ciąży czuliśmy się Jego wybrańcami. Wierzymy, że pomogło nam również wstawiennictwo św. Jana Pawła II. Jesteśmy wdzięczni Bogu za wszystkie otrzymane łaski, za cały czas oczekiwania na naszą córeczkę, czas który nas ubogacił, no i za nasz cud, który ma już ponad roczek. Chwała Panu.

Agnieszka, 36 lat

 

Przepraszam Pana Jezusa, że nie od razu złożyłam moje świadectwo z XXXIV i XXXV Tyskiego Wieczoru Uwielbienia. Ale za to na prawo i lewo opowiadam wszystkim do tej pory o dotknięciu mnie przez Ducha Świętego. Na XXXIV Wieczór Uwielbienia przyjechałam podziękować Panu Bogu za wcześniejsze uzdrowienie mnie z raka trzustki praktycznie na łóżku szpitalnym. Na przepustki ze szpitala jeździłam na Wieczory Uwielbień do Bytomia, bo o nich tylko wiedziałam. Wówczas przyszedł do mnie Duch Święty w postaci Pięknego Światła i napełnił niesamowitą radością, miłością i tą miłością kazał mi się dzielić. Gdy weszłam do kościoła błogosławionej Karoliny złożyłam najpierw podziękowanie i poleciłam Panu Bogu bliskie mi cztery osoby, które są bardzo chore. Gdy tylko zaczęła się Eucharystia zobaczyłam promienie słoneczne, które rozlały się nad ludźmi. A był przecież Wieczór i w tym momencie poczułam niesamowite gorąco, drżenie na całym ciele. A przed przeistoczeniem Pana Jezusa i przyjęciem Go moje serce chciało wyskoczyć z piersi i upaść pod nogi Panu Jezusowi. Ten stan trwał cały czas trwania Mszy Świętej. Gdy zaczął się dalszy ciąg uwielbienia i modliłam się bardzo gorąco za te cztery bardzo chore osoby doznałam czterokrotnego zaśnięcia w Duchu Świętym na dłuższą i krótsza chwilę. Ta miłość i ta radość jaka temu towarzyszy jest nie do opisania. Pozostały ze mną słowa, które mi brzmią w uszach: „Gdziekolwiek jesteś Ja zawsze jestem z Tobą”. Na mój drugi XXXV Tyski Wieczór Uwielbienia przyszłam uwielbiać Pana Jezusa i modlić się za moją mamę, ponieważ zostałam bardzo poraniona w młodości i musiałam opuścić dom rodzinny. Mówiłam: „Mamo przebaczam Tobie i sobie”. Zatopiona w modlitwie nagle usłyszałam słowa poznania, że Pan Jezus zabiera ten straszny ból czterem kobietom poranionym przez matki. Wymieniane były imiona, byłam przekonana że moje imię nie padnie. I nagle słyszę swoje imię jako pierwsze: Halinie. Jak stałam, tak upadłam na kolana i zapłakałam. Boże przepraszam, przez chwilę zwątpiłam, a Ty na każdym kroku mówisz że JESTEŚ TU i TERAZ. Już nigdy nie wątpię! Aktualnie jestem za granicą i z bijącym sercem zadzwoniłam stamtąd do mamy. W rozmowie powiedziała: „Moja kochana Córko”. Były to słowa na które czekałam 63 lata! Teraz żyje odmieniona. Wiem, że Pan Bóg i Maryja są zawsz ze mną i jak bardzo mnie kochają. I moja wiara jest tak bardzo mocna, że aż boli. Dziękuje na każdym kroku Panu Bogu że JEST TU i TERAZ. Chwała Panu.

Halina, 63 lata

 

Kilka lat temu byłam na Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Podczas modlitwy uzdrowienia poczułam ciepło w okolicy podbrzusza. Modliłam się wtedy o uzdrowienie z pewnych dolegliwości kobiecych. Piszę to świadectwo dopiero teraz, bo wtedy stwierdziłam, że pewnie mi się tylko zdawało i nie będę się „wygłupiać” z pisaniem świadectwa. Wstyd mi za to, gdyż właśnie teraz Pan Bóg pokazał mi, że naprawdę wtedy działał. Mianowicie dzięki Jego uzdrowieniu tulę dziś w swych ramionach ukochane dziecko. Chwała Panu!

Magdalena, 25 lat

 

O moim zakażeniu wirusem HCV dowiedziałem się dość przypadkowo – po honorowym oddaniu krwi we wrześniu 2014 r. Dowiedziałem się, że jest to poważny wirus, który powoduje wirusowe zapalenie wątroby typu C. Nie załamałem się tym jednak, ufając, że z Bożą pomocą jakoś to będzie. Zbliżał się XXVI Tyski Wieczór Uwielbienia. Na nim i na kolejnych wieczorach uwielbienia modliłem się o cudowne uzdrowienie. Wirus jednak nadal tkwił w moim organizmie. W listopadzie 2015 r. lekarka powiedziała mi, że są dwie metody leczenia: metoda interferonowa – mało skuteczna i bolesna oraz metoda bezinterferonowa – nowoczesna, niemal 100% skuteczna i nie wywołująca żadnych objawów. Niestety, na tą drugą metodę miałem małe szanse, ponieważ w pierwszej kolejności kwalifikowali się na nią pacjenci przewlekle chorzy na WZW typu C, a ja dopiero miałem jej początki. Jednak zdarzył się cud. Na początku grudnia dostałem telefon, że zostałem wpisany na leczenie metodą bezinterferonową. Po skończonym leczeniu w sierpniu 2016 r. do rąk własnych otrzymałem wyniki badań, które okazały się negatywne i świadczą o nieobecności RNA właściwego dla wirusa HCV! Wiem, że od tego cudu minęło dużo czasu, ale dopiero teraz postanowiłem napisać to świadectwo. Liczyłem na cudowne uzdrowienie, jednak Bóg postanowił wyleczyć mnie w inny sposób. Przed leczeniem na HCV odkryto kolejną chorobę – niedoczynność tarczycy. Jednak teraz już nie boję się tak bardzo jak przy wykryciu wirusa HCV. Mogę tylko powiedzieć z całego mojego serca: Jezu, ufam Tobie i chwała Panu!

Bartłomiej, 29 lat

 

Nie jest ważne na którym Wieczorze byłem, ważne jest to, że zostałem spektakularnie uzdrowiony. Było to bardzo wielkim zaskoczeniem i wielką radością dla mnie. Było to uzdrowienie mojego kręgosłupa. Sam dialog, tak to ujmę, między mną a Jezusem poprzez prowadzącego był dla mnie zaskakujący. Ja się obawiałem, a Bóg odpowiadał ,,wy, którzy się boicie, nie lękajcie się”. Nie wierzyłem tym słowom, Bóg odpowiedział: ,,uwierzcie, ja tak leczę od dwóch tysięcy lat”. Postanowiłem więc uznać Jezusa za swojego Pana i Króla. Nie było to takie łatwe – pycha i egoizm utrudniały mi podjęcie tej decyzji. To, co potem zaczęło się dziać z moim życiem, tak na pstryknięcie, na drugi dzień zakrawa na jakąś niesamowitą przygodę. Trwam tak w tym stanie, z mojej strony notuje ucieczki, ale Bóg jest jak kotwica i nie puszcza mnie. Tak więc moje życie stało się piękną przygodą i budzę się z ciekawością, czym mnie kolejny dzień zaskoczy.

Andrzej, 56 lat

 

Na czerwcowy TWU przyszłam pełna lęku. Byłam zła na ten lęk, że jest, bo wiedziałam, że będzie mi przeszkadzał w modlitwie. Towarzyszył mi od wielu lat i pojawiał się z różną intensywnością: od lekkiego niepokoju do wręcz paraliżującego strachu. Wiązał się bezpośrednio z kwestiami finansowymi. Narastał bardzo gwałtownie, gdy nie było z czego spłacić długów i uregulować rachunków. Ciągłe myśli o pieniądzach, szukanie okazji do przyoszczędzenia i dorobienia wykańczały mnie. Z taką bezradnością trafiłam na TWU. Tak, jak podejrzewałam, źle mi się modliło, dużo czasu minęło, zanim zdołałam się oddać uwielbieniu. Ale kiedy ksiądz z monstrancją stanął naprzeciwko mnie wszystko przestało się liczyć. Poczułam coś czego nie czułam od dawna: pokój, ciepło, zrozumienie, poczułam, że Bóg wie o moich problemach i on się nimi zajmie. Nie myślałam nawet, że jest możliwe uwolnienie od tego lęku, ale on zniknął w tamtej chwili i już nie wrócił, pomimo wielu trudnych sytuacji. Stałam się innym człowiekiem. Z nadzieją patrzącym w przyszłość, jakby ktoś zdjął mi kajdany. Dopiero teraz widzę, jak stres jest wykańczający, niekonstruktywny, hamujący. Czuję, że z Bożą pomocą dam radę przejść przez ten trudny czas i otrzymuję masę dowodów na to, że On się troszczy. Chwała Panu!

Aleksandra

 

Na TWU przychodzę od trzech lat. Moje życie się waliło. Nie wiedziałam już gdzie szukać pomocy. W czerwcu 2014 roku przyszłam po raz pierwszy na TWU. To tutaj doświadczyłam obecności Boga żywego. Nie zostałam uzdrowiona, choć z taką intencją właśnie przyszłam, ale wiedziałam, że na następnym TWU nie może mnie zabraknąć. Teraz z perspektywy tych trzech lat wiem, że Bóg dokonał i dokonuje każdego dnia w moim życiu cudów. Przystąpiłam do spowiedzi po kilku latach nie korzystania z tego sakramentu. Zostałam uzdrowiona z mojej choroby. Bardzo się zmieniłam. Kiedyś bardzo często kłóciłam się z mężem, miałam mało cierpliwości dla dzieci, używałam wulgaryzmów, byłam bardzo nieszczęśliwa, stale martwiłam się o przyszłość. Pan Jezus wszystko to zabrał. Teraz jestem bardzo szczęśliwa, mam cudowną rodzinę. Nie znaczy to, że nie mam żadnych problemów, bo one się pojawiają, ale wiem, że stale obecny jest przy mnie Bóg i wszystkie te sprawy Jemu polecam. Nawet tam gdzie sytuacja wydaje się beznadziejna i po ludzku nie do rozwiązania, Bóg przychodzi z zaskakującym rozwiązaniem, tylko trzeba Mu zaufać, a nie zawiedziemy się. Chwała Panu

Anna

 

W 2014 roku przyjechałem na TWU za sprawą mojego syna, który był tu wcześniej z księdzem i rówieśnikami z klasy gimnazjalnej, w ramach przygotowań do bierzmowania. Spodobało mi się na tyle, że zacząłem tu przyjeżdżać regularnie. Intencję jaką miałem w sercu od lat to przebaczenie mojemu ojcu za wyrządzoną przed laty krzywdę mamie, mnie i rodzeństwu, za przemoc fizyczną w domu rodzinnym, i za to że nie nauczył mnie na czym polega bycie mężczyzną. Najgorsze co mogło się wydarzyć to pojawienie się uczucia nienawiści do ojca w moim sercu. Na szczęście nie doszło do tego. To nie jest tak, że przemoc fizyczna jest lepsza od psychicznej. Każda przemoc wypala piętno na duszy, zabija godność osobistą, a najbardziej boli gdy rodzic wyrządza ją swoim dzieciom, udając jednocześnie przed światem zewnętrznym, że jest dobrym ojcem, że dba o dom, rodzinę. Ta hipokryzja połączona z widokiem ojca klęczącego codziennie wieczorem do modlitwy, czy raczej paciorka, bolała najbardziej. Na szczęście był Bóg, mój Ojciec niebieski, mój Tato w niebie, który zastępował mi ojca ziemskiego. Dzięki temu nie oszalałem. Wydarzenia boleśnie wyryte w pamięci, piętno wypalone na duszy, powodowały ze nie umiałem wybaczyć, było to ponad moje siły. Od śmierci mamy w 2010 nie kontaktowaliśmy się wzajemnie z ojcem w ogóle, zero jakichkolwiek relacji, nawet pocztówki z okazji świąt czy zwykłego telefonu, nic. Obustronna cisza, pustynia relacyjna. Wewnętrznie byłem w stanie przebaczyć ojcu ale nie potrafiłem tego zrobić twarzą w twarz, nie umiałem stanąć przed nim i porozmawiać o tym. Ja dorosły facet, mąż i ojciec swoich dzieci, normalnie żenada. Wiem, że dla osób, które nie doświadczyły nigdy przemocy taka postawa wydaje się infantylna, głupia i niezrozumiała. Jednak patologia przemocowa z domu rodzinnego, relacja kat/ofiara, to coś co głęboko rani, co bardzo obciążyło mamę, mnie, siostrę i brata na całe życie, co sprawiło że musieliśmy borykać się z własną okaleczoną psychiką przez całe lata.

Pamiętam że podczas TWU oczekiwałem jakiejś emocji, czegoś niezwykłego, poruszenia, ciarek na plecach, jakiegoś przeszywającego prądu. Myślałem, że to nieodzowne, że tak być musi, ze inni tak mają. Słyszałem w świadectwach innych osób że Pan Bóg przychodzi do ludzi uzdrawiać i wtedy ci ludzie odczuwają dreszcze, ciepło i tym podobne objawy fizjologiczne. Ja nie odczuwałem takich objawów, a mimo to czułem ze spotkania na spotkanie ze rośnie we mnie gotowość do rozmowy z ojcem, że jestem spokojniejszy, silniejszy. Dziś wiem że Pan Bóg działa w indywidualny sposób, ma odmienny sposób na każdego. Dziś lepiej rozumiem fakt, że uwielbienie Boga zaczyna się wtedy gdy trwam przy Nim wbrew temu co czuję, mimo przeciwności, zapierając się samego siebie.

Dopiero w 2017 roku zdałem sobie sprawę, że to czego najbardziej pragnę to Bóg który poprzez swoją obecność zapewnia prawdziwą radość, ukojenie i spokój. I nie trzeba czuć albo tworzyć, rozbudzać jakichś emocji, nie trzeba koncentrować się na emocjach. Najważniejsza jest ta chwila spotkania z Nim, ten akt mocnej i głębokiej wiary w Boga obecnego i działającego w nas i pośród nas. Owocem tego zrozumienia jest moje świadectwo, napisane z poślizgiem czasowym. Dziś wiem ze otrzymanej łaski nie wolno zatrzymywać dla siebie, że trzeba o niej mówić, trzeba dawać świadectwo.

Bóg wzmocnił mnie na tyle, że w maju 2015 pojechałem z moim pełnoletnim już synem do ojca, do rodzinnego miasta, oddalonego 200 km od miejsca gdzie mieszkam. Porozmawiałem twarzą w twarz, powiedziałem co mu wybaczam. Syn był świadkiem rozmowy, ufam że będzie wiedział na przyszłość czego nie wolno mężowi i ojcu robić w domu rodzinnym. Po tej rozmowie z tatą poczułem wielką ulgę, dopiero wtedy poczułem się wolny (…). Poczułem jak zrzucam ogromne jarzmo, które dźwigałem wiele lat. Zacząłem po prostu oddychać. Dziś mam normalną relacje z tatą, a moje dzieci z dziadkiem, zwłaszcza córka. Są jeszcze rzeczy które mnie irytują w nim ale można przejść nad tym do porządku, da się z tym żyć. Natomiast moja żona miała mi za złe że przebaczyłem tacie, ona by tego nie zrobiła, ona nie umie zapomnieć tego co mi zrobił, ma duże opory by się z nim spotykać, choć mój tata nie wyrządził jej żadnej krzywdy. Pozostaje mi modlitwa za moją żonę w intencji przebaczenia mojemu tacie, a jej teściowi. Proszę więc wszystkie osoby które wysłuchają tego świadectwa o modlitwę w intencji mojej żony. Chwała Panu.

Arek, 47 lat

 

Na Tyskie Wieczory Uwielbienia chodzę od lat. Na pierwszych, w których uczestniczyliśmy z mężem, można było spokojnie usiąść w ławkach, wtedy jeszcze nie przyjeżdżały tłumy z całej Polski. Przynosiliśmy na te Wieczory różne swoje rany i pragnienia, spośród których największym było pragnienie rodzicielstwa. O dziecko staraliśmy się długo i bezskutecznie. Przez lata na przemian z mężem przeżywaliśmy kryzysy i załamania, aż doszliśmy do ściany, kiedy dowiedzieliśmy się od lekarzy, że zostało nam już tylko in vitro albo cud. A ponieważ in vitro nie wchodziło w grę, musiał się wydarzyć cud i wydarzył się, chociaż Pan Jezus, jak to On ma w zwyczaju. dokonał go zupełnie inaczej, niż się spodziewaliśmy. Na tym najważniejszym dla nas Tyskim Wieczorze, na który dotarliśmy ciągnięci nadludzką siłą, wbrew wszelkim przeciwnościom losu i pokusom, padły tak wyczekiwane przeze mnie słowa Pana Jezusa. Zwrócił się On do małżeństwa bardzo pragnącego potomstwa, mówiąc : „Zaufajcie Mi, Ja znam najlepszy czas i wypełnię Wasze pragnienie. Wytrwajcie w Mojej miłości, kochajcie Mnie i zaufajcie, Ja znam najlepszy czas”. Te słowa były skierowane do nas, wiedziałam o tym wtedy i jestem tego pewna teraz, kiedy już wiem, że pięć dni po tamtym TWU przyszła na świat dziewczynka, która dziś jest moją córeczką.

Potem jeszcze kilka razy słyszeliśmy na Tyskich Wieczorach słowa Pana Jezusa do małżeństw pragnących potomstwa, które podtrzymywały w nas nadzieję na wypełnienie się Jego pierwszej obietnicy; ten „najlepszy czas”, o którym mówił, nastąpił dużo później. Dziś jesteśmy z mężem rodzicami dwóch adoptowanych córeczek, które kochamy najbardziej na świecie. One i my spotkaliśmy się w najlepszym dla nas wszystkich czasie, według planu Bożego, który nam Pan Jezus zechciał objawić, i spełniając nasze pragnienia i potrzeby dzieci. Jesteśmy Mu wdzięczni, że prowadząc nas, także poprzez TWU, pozwolił nam dojrzeć do rodzicielstwa, które dla nas zaplanował.

To świadectwo należało złożyć dawno temu, jednak zwlekałam z tym, ponieważ najpierw zbyt byliśmy przejęci swoim świeżym rodzicielstwem, a potem wydało mi się, że już zbyt wiele czasu minęło, by o tym opowiadać, bo to już przecież cztery lata, odkąd odnaleźliśmy nasze dzieci. Jednak ostatnie przynaglenia do dawania świadectw kazały mi się nad tym na nowo zastanowić, i uznałam, że nigdy nie jest za późno, żeby opowiedzieć o dobroci Boga wobec nas, że ona się nie przedawnia. Dlatego chcę jeszcze raz podziękować Bogu, za cuda, które nam uczynił, za okazaną łaskę i tak troskliwe prowadzenie; za nasze dzieci. Chwała Panu.

Aleksandra

 

Na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłem już chyba po raz piąty. Za każdym razem jak wracam uświadamiam sobie jak się zmieniam duchowo. Przeżyłem też Seminarium Odnowy Wiary, był to czas piękny i owocny. Po którym czuję się spokojny i ubogacony. Przez okres tych kilku lat Tyskich Wieczorów doceniam życie w czystości. Eucharystia jest dla mnie za każdym razem nowym odkryciem Boga, a adoracja Najświętszego Sakramentu, azylem, miejscem, w którym mogę oddać swoje życie i siebie samego Jezusowi. Spowiedź stała się dla mnie miejscem spotkania z Jezusem przyjacielem, który rozumie i darzy prawdziwą miłością. Choć problemy ze zdrowiem, trudności życiowe pozostały, to mam żywe poczucie obecności Boga. Wiem że gdyby nie Jego interwencja w moim życiu byłbym z pewnością człowiekiem w dużo gorszej sytuacji życiowej i zdrowotnej. Każdą ciężką sytuację traktuję, jako znak by jeszcze bardziej zbliżyć i zaufać Jezusowi Chrystusowi. A Maryja stała się dla mnie najczulszą i opiekuńczą matką, która razem ze mną płacze i przeżywa samotność. Chwała Panu!

Artur, 31 lat

 

Po raz pierwszy w życiu uczestniczyłam w Wieczorze Uwielbienia w lutym bieżącego roku. Wówczas zawierzyłam Najlepszemu Ojcu jakim jest Nasz Pan Bóg „wielki problem”, jakim wydawała mi się choroba mojego taty. Wierzę, że dzięki temu mój tatuś przeszedł szczęśliwie, w marcu tego roku, bardzo ciężką operację, która zagrażała jego życiu. Wierzę , że to sam Niebieski Ojciec postawił nam na drodze najlepszych lekarzy jakich mamy w kraju, którzy walczyli i nadal walczą o mojego tatę. I teraz też już wiem, że nie powinnam mówić Mojemu Bogu, że mam wielki problem, ale będę mówić mojemu problemowi, że mam Wielkiego Boga. Chwała Panu!

Ewa, 41 lat

 

Pewnego dnia żona zaprosiła mnie na Tyski Wieczór Uwielbienia, nie chciałem sprawiać jej przykrości odmową i bez przekonania zgodziłem się z nią pojechać. Byłem po tym wieczorze wkurzony, bo trwało to długo, bolały mnie nogi od stania, byłem zmęczony, czekałem na jakiś spektakularny cud i nic takiego nie miało miejsca. Owszem działy się dziwne rzeczy wokół mnie, nie bardzo je rozumiałem. Bagatelizowałem i nie wierzyłem w to co mówił prowadzący. Jednak po tym Wieczorze zapamiętałem obraz mężczyzn, którzy modlili się prawdziwie i żarliwie.

Na kolejny wieczór uwielbienia 19.10.2013 pojechałem bardziej z ciekawości niż z przekonania. Nie myślałem że poproszę Jezusa by mi pomógł, bo w mym małżeństwie popsułem wszystko przez moje uzależnienie od seksu. Tłok był tak duży że ledwo udało nam się wepchnąć za drzwi kościoła . Żona weszła trochę dalej, a ja zatrzymałem się z tyłu. Zacząłem się modlić i czynnie uczestniczyć w tym co się działo. Szczerze zacząłem prosić Pana Jezusa by przyszedł i uzdrowił mnie. Przestałem myśleć o napierających na mnie ludziach. W trakcie modlitw o uzdrowienie usłyszałem słowa, że: „Jezus uzdrawia 48 letniego mężczyznę , który ma problemy z masturbacją i pornografią”. Wiedziałem że te słowa są skierowane do mnie.

Pan Jezus zaczął działać w moim życiu. Zapisałem się na terapie i zacząłem pracować na programie 12 kroków. Utrzymuję trzeźwość od pornografii i masturbacji, ponieważ Pan Jezus mnie uzdrowił. W tym roku w ramach rekolekcji uczestniczyłem w Seminarium Odnowy Wiary w trakcie modlitwy o wylanie darów dostałem kartkę z zapisem Słowa Bożego skierowanego do mnie. Na tej kartce było jeszcze coś- był tytuł : XXIII Tyski Wieczór Uwielbienia i napis „Złóż swoje świadectwo, zapewniamy Cię o naszej modlitwie”. Przekaz wprost co powinienem zrobić a czego jeszcze nie uczyniłem. W czytaniach z dnia dzisiejszego Pan Bóg przypomniał mi o tym słowami: „Uwielbiajcie Boga i wysławiajcie Go przed wszystkimi żyjącymi za dobrodziejstwa, jakie wam wyświadczył, aby było uwielbione i wsławione Jego imię” (Tb 12, 6). Chwała Panu!

Grzegorz, 51 lat

 

Moje życie wyglądało podobnie jak u wielu innych ludzi. Żyłam bez Boga. Wiedziałam o Jego istnieniu, lecz nigdy nie poczułam Jego obecności. Nie miałam potrzeby modlenia się, nie chodziłam na msze święte, nie czułam takiej potrzeby. Dużo przeklinałam. Byłam niecierpliwa, wybuchowa, kłótliwa, ciągle coś mi nie pasowało. Lubiłam poniżać ludzi, zwłaszcza bliskie mi osoby, gdy tylko nie zgadzały się z moim zdaniem. Nie miałam świadomości, że coś ze mną jest nie tak. Myślałam, że to ja jestem ta fajna, że to inni mają problem ze sobą. Byłam pewna, że taka jestem, że to normalne, nic złego w sobie nie widziałam. Gdy w moim małżeństwie zaczęło się źle układać, obwiniałam męża o wszystko. A to przecież ze mną był problem, lecz wtedy tego nie widziałam.

Po raz pierwszy na Tyski Wieczór Uwielbienia przyjechałam na XXIII takie spotkanie, wraz z córką i znajomymi. Z czystej ciekawości. Gdy odczytane zostały świadectwa innych osób, o tym jak Pan Bóg odmienił ich życie zazdrościłam im, bo uświadomiłam sobie wtedy, że to ze mną jest coś nie tak. Zaczęłam patrzeć na siebie. Podczas modlitwy uwielbienia młoda kobieta stojąca obok mnie zasnęła w Duchu Świętym. Poczułam zazdrość, że też tak bym chciała. Ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że w ten sposób Pan Bóg, chce mi powiedzieć że jest blisko mnie, żebym się nie bała. Że to wszystko prawda co piszą ludzie w świadectwach o tym, że Bóg ich uzdrawia. Gdy kapłan chodził z monstrancją pomyślałam: „Boże nawet nie spojrzę, wstyd mnie ogarnął, nie dam rady. Nie jestem godna”. Nagle stanął przy mnie kapłan. Popatrzyłam na Jezusa przez ułamek sekundy i poczułam mocne, lecz delikatne uderzenie w klatce piersiowej. Chciało mi się płakać, bo już wtedy coś mi podpowiadało żebym tak nie myślała, że Pan Bóg jest ze mną, że mnie kocha, że mam Mu zaufać.

Wracając do domu bardzo to przeżywałam, lecz nic z tym nie zrobiłam. Po pewnym czasie moja znajoma pożyczyła mi książkę. Było to świadectwo kobiety, która przeżyła uderzenie pioruna. Po jej przeczytaniu wiele zrozumiałam, ale nadal nic z tym nie zrobiłam. Chcę powiedzieć, że dopiero na XXXII TWU uświadomiłam sobie, że muszę i chcę podzielić się swoim świadectwem o tym, że już na XXIII spotkaniu Pan Bóg zaczął działać w moim sercu i duszy, choć wtedy o tym nie wiedziałam. Dziś mija już 3 lata, jak należę do chóru kościelnego, uczęszczam na cotygodniowe spotkania uwielbieniowe w naszej parafii, uczęszczam na kursy Alpha, modlę się każdego dnia i dziękuję Panu, że mnie kocha taką, jaką jestem. Za wszystko Mu dziękuję. Za to, że leczy moją duszę, ulepsza mnie. Bo lekarza potrzebują przecież ludzie chorzy, a nie zdrowi. Dużo mniej przeklinam, prawie wcale. Chodzę regularnie do spowiedzi. Nie wyobrażam sobie niedzieli bez Eucharystii. Pan Bóg uzdrawia mnie etapami, za co jestem Mu wdzięczna. Mam więcej cierpliwości, potrafię rozmawiać, nie tylko krzyczeć. Jest tego tyle, że nie sposób wszystkiego wymienić. Bóg obdarowuje mnie łaskami, o których wcześniej bym nawet nie śniła. Kocham Cię Jezu, mój Zbawicielu. Chwała Panu.

Beata, 42 lata

 

Chciałam podziękować Bogu za umacnianie w wierze. Na Tyskie Wieczory Uwielbienia jeżdżę od 2014 roku. Ale już wcześniej zaczęłam więcej się modlić, jeździć na rekolekcje z mężem. Otworzyłam serce dla Pana Jezusa i zaprosiłam, by mnie prowadził swoimi ścieżkami. Widzę, jak Bóg zmienia nie tylko mnie, ale też mojego męża i dzieci.

Na jednym z Wieczorów Uwielbienia Pan Jezus dał mi odczuć swoją obecność, kiedy spoczęłam w Duchu Świętym. Zostały mi wówczas odebrane lęki związane z chorobą i innymi trudnościami życiowymi. Ufam Jezusowi, bo tylko On jest moim Panem, moim Królem, moim Bogiem.

Bożena, 50 lat

 

O Tyskich Wieczorach Uwielbienia dowiedziałam się dwa lata temu. Pojechałam z  mamą i narzeczonym. Celem uczestnictwa była prośba o uzdrowienie, ponieważ miesiąc wcześniej dowiedziałam się, że mam wadę układu moczowo-płciowego (jakiś czas przed Tyskim Wieczorem trafiłam do szpitala). Po przystąpieniu do zabiegu, lekarze szybko zrezygnowali. Stwierdzili, że muszę przejść operację, której bez problemu się podejmą. Zgodziłam się na operację ponieważ w międzyczasie miałam też problemy z kamicą układu moczowego. Powiedziano mi, że lekarze muszą szybko działać, bo w momencie gdy kamień zacznie schodzić z moczowodów, zablokuje odpływ moczu, a sam zatrzyma się w cewce moczowej (…). Pozostanie mi wówczas tylko trafić na stół operacyjny z wielkim bólem.

Byłam załamana, ponieważ oprócz informacji o konieczności operacji, oznajmiono mi, że mam zbyt zwężone drogi rodne by urodzić dziecko. Pomimo tego, że byłoby to moje pierwsze i jestem młodą osobą, to na dzień dzisiejszy byłoby to niemożliwe.

Nadszedł dzień operacji. Lekarze, tak jak obiecali, podjęli się jej. Jednak po wybudzeniu mnie z narkozy powiedzieli, że odstąpili od operacji, ponieważ problem przerósł ich samych i muszę trafić jak najszybciej do kliniki o wyższym stopniu referencji. Przy wsparciu mojej mamy, która robiła wszystko by mi pomóc, wyszukałyśmy takie kliniki i dlatego, że sprawa była poważna, to już niecały miesiąc po Tyskim Wieczorze Uwielbienia miała się odbyć operacja. Bardzo prosiłam Pana Boga by mnie nie opuszczał, aby się zlitował i uzdrowił mnie. W czasie trwania modlitwy w pewnym momencie usłyszałam słowa: „Jest tutaj młoda kobieta. Jest tu po raz pierwszy, ma 20 lat. Ma problemy emocjonalne, które nad nią władają, a jej problem zdrowotny, z którym przyjechała jest ciężki. Zostanie uzdrowiona”. W tym momencie było mi bardzo zimno. Po chwili znów usłyszałam słowa: „Pan Jezus przechodzi przez jej ciało w celu uzdrowienia. Będzie czuła gorąco na całym ciele, może ją to osłabić, ale po czasie wszystko odejdzie”. Nagle poczułam gorąco do tego stopnia, że musiałam zdjąć kurtkę, szal i jeszcze bluzę, a na dworze było mroźno. Zrobiło mi się troszkę słabo, ale po chwili, tak jak było powiedziane, wszystko minęło. Moje ciało miało odpowiednią temperaturę, a stan osłabienia minął. Narzeczony z mamą nie wiedzieli co się dzieje, ale ja już czułam, że wszystko się zmieniło, że zostałam dotknięta siłą Bożego uzdrowienia. Wiedziałam, że Pan Jezus, jak i jego Matka, wysłuchali moich próśb i zanieśli je Panu Bogu.

Do kliniki na operację pojechałam tak, jak miałam umówioną wizytę. Leżałam w szpitalu i po kilku dniach powiedziano mi, że mam się od rana przygotować do operacji, bo zrobią ją tego samego dnia. Strach był bardzo duży, ale wiedziałam, że mam przy sobie Pana Boga i nic mi nie grozi. Kilku lekarzy przyszło po mnie i zanim mnie zabrali na operację powiedziałam moim bliskim, że zostałam uzdrowiona, że to wiem. Wszystko to troszkę trwało, jednak po wybudzeniu, lekarze ponownie przyszli do mnie i powiedzieli, że żadnej wady nie ma, że wszystko jest dobrze i nie rozumieją co się stało, ponieważ gdy tam trafiłam byli pewni, że wada jest. W tym momencie mimo narkozy, która wciąż jeszcze działała, uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że zostałam uzdrowiona. Chwała Panu za wszystko, co zrobił i co robi w moim życiu i w życiu moich bliskich. Warto wierzyć w cuda, a to świadectwo jest właśnie potwierdzeniem mojego uzdrowienia. „Proście, a będzie wam dane”. Ja na dzień dzisiejszy wiem, że to słowa czyniące cuda. Chwała Tobie Panie.

Klaudia, 22 lata

 

Przez większość mojego życia miałam prawie wszystko, co tylko sobie wymarzyłam. Chodziłam do kościoła, modliłam się. Jednak z czasem moja wiara zaczęła przeżywać kryzys, irytowali mnie księża, religia w szkole, przestałam uczęszczać na Eucharystię, nie czułam potrzeby przystępowania do sakramentu pokuty – dopóki nie nadeszła choroba. W moim przypadku sprawdziło się niestety powiedzenie – „Jak trwoga to do Boga”. Gdy lekarze byli bezsilni, zwróciłam się do Boga, zaczęłam na nowo się modlić, jednak bez większego przekonania, że Bóg może mi pomóc, nie wierzyłam do końca w Jego istnienie – modlitwa była pusta. Choroba zaczęła się nasilać, miałam stany depresyjne, traciłam chęci do życia, nie potrafiłam pogodzić się z nową sytuacją, zaakceptować choroby. Postanowiłam pojechać na XIX Tyski Wieczór Uwielbienia. To co wtedy przeżyłam, na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Otworzyłam swoje serce dla Pana Jezusa, czułam dreszcze, płakałam, ale kiedy ksiądz bezpośrednio  pobłogosławił mnie, poczułam spokój, ulgę, do końca wieczoru byłam uśmiechnięta i pełna radości. Usłyszałam również i przekonałam się jak silny jest szatan i jak byłam narażona na jego działanie. Od XIX Tyskiego Wieczoru Uwielbienia nie opuściłam już żadnego czuwania w kościele bł. Karoliny. Szukam Boga w życiu codziennym, dostrzegam Jego obecność, czuję potrzebę przystępowania do sakramentów, staram się panować nad skłonnością do grzeszenia. Podczas każdego Wieczoru proszę o uzdrowienie cielesne, ale też dziękuję Bogu za wszystkie łaski, które od Niego otrzymuję. Zrozumiałam, że nie mogę walczyć z Jego wolą, a jeśli jej się podporządkuję czeka na mnie Boże miłosierdzie. Widzę, że Bóg czuwa nade mną, wysłuchuje moich próśb, nie jestem w chorobie sama, mam wsparcie rodziny. Oczekuję teraz na hospitalizację, która ma poprawić mój stan zdrowia. Na Tyskie Wieczory Uwielbienia czekam z utęsknieniem. To niesamowite, że spotkania prowadzi Duch Święty, dlatego każde z nich ma inny nastrój i uczy czegoś nowego. Na ostatnim Tyskim Wieczorze Uwielbienia usłyszałam słowa, że Pan Bóg uzdrowi ludzi z chorób nieuleczalnych. Kocham Pana Jezusa, dziękuję Mu za Jego miłość i wsparcie. Choć w pełni nie zaakceptowałam swojej choroby, zrozumiałam jak wiele mnie ona nauczyła. Głęboko wierzę, że jeśli zasłużę i będzie to zgodne z wolą Pana, dostąpię wielkiego cudu miłosierdzia i Pan Bóg mnie uzdrowi. Chwała Panu!

Ania, 26 lat

 

Byłam dotychczas uczestnikiem trzech Tyskich Wieczorów Uwielbienia. Każdy był kolejnym dotknięciem Pana – poprzez Jego łaski i Obecność. Jezus przechodził obok mnie tak blisko i odpowiadał na każdą moją modlitwę o uleczenie zranień. Nieustannie daje mi też poznawać w codziennym życiu co sama popsułam, jakie są moje słabości, jak je zaakceptować i jakie są drogi ich pokonywania. Z utęsknieniem czekam na kolejne spotkanie w Tychach, bo chociaż często jestem na Eucharystii i karmię się Słowem i Ciałem Chrystusa, te spotkania „u Karoliny” są szczególnym czasem mojego nawracania się i dają mi radość i pokój serca. Chwała Panu!

Bożena, 55 lat

 

Dzięki Tyskim Wieczorom Uwielbienia rozwiązało się wiele trudnych spraw w moim życiu. Pan Jezus uwolnił mojego męża z nałogu alkoholowego. Uleczył też naszą relację małżeńską oraz uwolnił mnie od depresji i zranień z przeszłości podyktowanych oschłą relacją z rodzicami. Jezus wlał w moje serce nową chęć do życia i radowania się razem z bliskimi. To On uwolnił mnie od żalu, rozpaczy, lęku i problemów ze snem. Zdjął ze mnie straszliwe napięcie mięśniowe, które było niekomfortowe, a często bolesne, nie pozwalało normalnie funkcjonować. Zabrał też stres związany z pracą. Na XXIV Tyskim Wieczorze Uwielbienia Jezus zwrócił się do mnie trzy razy. Klęczałam modląc się i nagle poczułam ciepło na całym ciele. Było mi miło i błogo, a łzy lały się strugami po mojej twarzy. Wtedy Jezus powiedział, że mówi do młodej kobiety która, jest córką i żoną alkoholika i że mam się nie martwić wszystko będzie dobrze. Podejrzewałam męża o problem alkoholowy, ale nie chciało mi się wierzyć, że jest alkoholikiem. Czułam, że Jezus mówi do mnie, ale była we mnie jeszcze jakaś wątpliwość. Wtedy usłyszałam słowa otuchy: „Mówię do młodej kobiety, która jest pełna wątpliwości. Proszę, uwierz i zaufaj mi”. Później Jezus powiedział: „Mówię do 30-letniej kobiety, która miała złe relacje z rodzicami. Córko moja, kocham Cię, jesteś mi bardzo droga, otulam Cię moją miłością”. Łzy spływały mi coraz bardziej, nie mogłam nadążyć z ich wycieraniem. Po tych słowach Jezusa czułam się bardzo kochana, a wszystkie troski zniknęły.

Wcześniej byłam dwa razy na Tyskim Wieczorze Uwielbienia, prosząc o rozwiązanie sytuacji, która stawała się coraz gorsza, w naszym życiu rodzinnym. Stykaliśmy się z mężem z wieloma nieporozumieniami. Nie potrafiliśmy się dogadać, miałam wrażenie, że nadajemy na różnych falach, co chwilę wybuchały spięcia, kłótnie. Przewijał się alkohol. Najczęściej na uroczystościach okolicznościowych, w domu tylko czasem. Dlatego byłam zdezorientowana, nie rozumiałam, co się dzieje, dusiłam w sobie tę toksyczną relację, która wyniszczała mnie od środka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miałam siły opiekować się naszą córeczką. W pracy też było ciężko. Bardzo zależało mi na pracy, ale przy moim niskim poczuciu własnej wartości nawet nie wiem, kiedy popadłam w pracoholizm. Przepracowywałam się, by podołać obowiązkom zawodowym. Lękałam się, by nie utracić pracy w tak trudnej małżeńskiej sytuacji, co budowało kolejne napięcie. Myślałam: „Co ja zrobię, jak się rozstaniemy z mężem? Muszę przecież mieć pracę”. Nigdy nie brałam rozwodu pod uwagę, przecież byłam katoliczką, ale sytuacja zaczęła mnie przerastać. Z mężem oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej, mimo starań było coraz gorzej. Zaczęła wkradać się agresja, a ja zaczęłam mieć myśli samobójcze. Z dnia na dzień traciłam chęć do życia, chciałam nie istnieć. Pan Bóg odsłonił przede mną całą prawdę, bolesną prawdę, ale dziś wiem, że to było wtedy nam najbardziej potrzebne. Pewnego razu, kiedy strasznie płakałam, a obok siedział mój mąż, spytałam go: „Co się dzieje, czemu nie jesteśmy szczęśliwi? Dlaczego nie możemy się dogadać? Przecież staramy się, a ciągle się ranimy, boli mnie, jak coraz częściej są awantury, jak Cię nie ma do późna w nocy, nie mogę tego znieść!” Dodałam jeszcze: „Przecież Ty tak dużo nie pijesz”. A mąż na to odpowiedział: „Ja nie piję? Ja muszę codziennie wypić. Po pracy to nie mogę już wytrzymać, by się napić piwa”. Od momentu kiedy mój mąż się przyznał do nadużywania alkoholu, prosiłam jeszcze bardziej Pana Boga o pomoc. Mąż starał się radzić sobie z nałogiem sam, ale były to ciężkie chwile. Nie chciał iść na terapię. Sama jeszcze wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielki był ten problem, gdyż przez długi czas mąż oszukiwał mnie, że wypił góra dwa piwa, a tak naprawdę było tego dużo więcej. Po dwóch tygodniach od następnego Tyskiego Wieczoru Uwielbienia mąż nie wrócił do domu, musiałam go szukać, jego komórka była rozładowana. Zdążył jeszcze zadzwonić do zaprzyjaźnionego księdza, że chce z nim porozmawiać. Ja tego dnia kończyłam pracę o 19:00 i byłam przekonana, że mąż jest już dawno z dzieckiem w domu, gdyż kończył pracę o 14:00. Wychodząc z pracy odebrałam telefon od zaprzyjaźnionego księdza, który poprosił, bym sprawdziła, czy mąż jest w domu. Nie było go. Pamiętam jeszcze ten strach, ten okropny lęk, że coś mu się stało. Wraz ze wspomnianym księdzem znaleźliśmy męża niedaleko jego miejsca pracy. Mąż był pijany, płakał nad sobą, że nie potrafi sobie z tym poradzić. Przyznał jeszcze raz, że alkohol nim rządzi. Przepraszał. Później odbył długą rozmowę z naszym znajomym księdzem. Wszystko to działo się w lutym. Mąż nadal nie miał odwagi iść na terapię. Problem się pogłębiał. Bóg postawił na mojej drodze znajomych, którzy – jak się okazało – też przeżywali podobny problem, tyle że trochę wcześniej. Dostałam od nich numer do sprawdzonej terapeutki. Latem, w sierpniu, stanowczo poprosiłam męża, by spróbował iść na terapię ambulatoryjną, jeden raz w tygodniu. Mąż opierał się bardzo, ale po czasie sam zadzwonił i się umówił na spotkanie. Pojechaliśmy razem, terapeutka wysłuchała nas oboje. Mąż zaczął chodzić na terapię, a ja dostałam wsparcie jako żona alkoholika.

Wtedy przypomniały mi się słowa Jezusa, gdy powiedział, że mówi do młodej kobiety która jest córką i żoną alkoholika, by nie martwiła się, bo wszystko będzie dobrze. Po pół roku mąż przyznał, że nie jest kompletnie w stanie kontrolować picia i zdecydował się wreszcie na leczenie zamknięte. Aktualnie mąż nie pije już od 8 miesięcy i w ogóle go nie ciągnie do picia. Jesteśmy oboje wdzięczni za to Jezusowi. Nasze relacje się bardzo poprawiły, dbamy o siebie, rozmawiamy z radością i cieszymy się naszą rodziną. Dzięki Ci Jezu!

Moja depresja minęła. Poza tym wiele zranień z dzieciństwa zniknęło dzięki terapii indywidualnej oraz DDA, na którą zostałam skierowana. Dziwne jest to, że nigdy nie sądziłam, że mój ojciec jest alkoholikiem. Dzięki przejściom z mężem dane mi było poznać dokładnie symptomy i mechanizmy choroby alkoholowej i – jak się okazało – mój ojciec przejawiał takie same. Przez wiele lat zastanawiałam się, dlaczego z moim ojcem nie ma porozumienia, dlaczego okłamywał nas, nie starał się być naprawdę dla nas, dla rodziny. Wiem, że miał różne problemy, ale problem alkoholowy, który – jak się okazało – skrzętnie ukrywał, pozwalał mu zamrozić uczucia, by nie czuć goryczy porażek, ale tym samym oddalił go od nas, od swoich dzieci i żony. Teraz po latach mogłam dopiero to wszystko zrozumieć i szczerze porozmawiać z ojcem. Relacja z mamą także stopniowo się poprawia. Przeprowadziłyśmy już kilka bardzo ważnych rozmów na temat przeszłości, ale staramy się teraz bardziej zadbać o siebie nawzajem.

Jezus bardzo pomógł też mojej siostrze, za którą się modliliśmy w czerwcu 2014 roku na XXV Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Siostra miała poważne komplikacje w ciąży. Ostatnie dwa miesiące przed porodem były krytyczne. W maju dostała się do szpitala ze strasznymi bólami. Była to kamica nerkowa. Ból był nie do wytrzymania. Po wyjściu ze szpitala bóle były łagodniejsze, ale nie ustawały. Pewnego dnia siostra dostała drgawek i strasznie wysokiego skoku ciśnienia. Jak się okazało, to, co spotkało moją siostrę, mogło być tragiczne w skutkach. Na szczęście bardzo szybko odbyła się interwencja pogotowia i wszystko skończyło się dobrze. Moją siostrę przewieziono jednak do szpitala. Był to początek czerwca, a termin porodu był wyznaczony na początek sierpnia, więc zostały jeszcze 2 miesiące do rozwiązania. Wyniki były złe, stan zapalny organizmu był przekroczony 200 razy. Nie można było znaleźć przyczyny. Wystąpiły problemy z nerkami, później z wątrobą. Podejrzewano zapalenie płuc. Przeprowadzono RTG i chciano jeszcze przeprowadzić badanie rezonansem magnetycznym, na co siostra nie wyraziła zgody w obawie przed napromieniowaniem dziecka. Lekarze załamywali ręce, a my wszyscy byliśmy bezradni i przerażeni całą sytuacją. Zaczęto rozważać przewiezienie jej do kliniki w Katowicach. Jak się okazało, na drodze stały pewne przeszkody.

W połowie czerwca 2014 r. przyjechałam na XXV Tyski Wieczór Uwielbienia z moim mężem i mężem mojej siostry, która była w szpitalu. Modliliśmy się za siostrę i jej nienarodzone dziecko. Napisałam na karteczce intencję i wrzuciłam ją do koszyczka przed kościołem. Niedługo po Tyskim Wieczorze Uwielbienia moją siostrę przewieziono do kliniki w Katowicach, tam specjaliści od trudnych przypadków ocenili całą sytuację i podjęli decyzję o cesarskim cięciu. Siostra urodziła zdrowego chłopczyka. Stan zapalny jej organizmu ustał. Wszystkie dolegliwości minęły. Dziecko, mimo że przyszło na świat o 5 tygodni wcześniej, jest zdrowe i wesołe. Chłopczyk rozwija się bardzo dobrze.

W czasie XXV TWU mój mąż otrzymał ogromną łaskę. Kiedy kapłan przechodził z Najświętszym Sakramentem, prowadzący powiedział słowa „Nigdy nie wiesz, kiedy stoję przed Tobą”. Mąż pomyślał, z powątpiewaniem: „Na pewno przede mną nie”. W tym momencie kobieta, która stała przed moim mężem upadła na niego, zasnęła w Panu. Mój mąż klęczał i przez kwadrans podtrzymywał na swoich kolanach głowę owej kobiety. Jak później wyznał, było to dla niego zaskoczenie i niesamowite przeżycie. Wiem, że mnie kochasz, Jezu. Dziękuję Ci za Twą bezgraniczną miłość. Chwała Panu za tak wielkie dary którymi nas obdarzył!

Monika, 32 lata

 

Mój pierwszy Wieczór Uwielbienia był 3 lata temu. Przyszłam, bo chciałam osobiście spotkać Jezusa. By do mnie przemówił lub przyszedł. Z mojej strony nie odzywałam się do Boga przez 10 lat. Nie korzystałam z sakramentów. Wszystko już w życiu miałam: dom, męża, pracę, spodziewałam się dziecka. Ale odczuwałam pustkę i bezsens. Przychodziła depresja. Nie chodziliśmy z mężem do kościoła. Moja mama modliła się za nas. Zamawiała msze święte. Byłam też zapisana w Bractwie Różańcowym, ale nie modliłam się. Myślę, że to Maryja, Matka Boża, wyprosiła mi łaskę tego, że zaczęło mi brakować Boga, że zaczęłam o Nim myśleć. Poszłam na mszę św., czytałam Dzienniczek Faustyny. Po jakimś czasie dowiedziałam się o Tyskich Wieczorach Uwielbienia. Gdy kapłan przechodził z Najświętszym Sakramentem, pomyślałam półżartem, że poczekam, aż Jezus przyjdzie do mnie. I przyszedł, i mnie pobłogosławił. Byłam przeszczęśliwa. Jeszcze w domu płakałam ze szczęścia. Jezus zmienia moje życie i mnie. (…) Chwała Panu!

Kobieta, 33 lata

 

Po raz pierwszy na Tyski Wieczór Uwielbienia pojechałam półtora roku temu, ze znajomą, która już od dłuższego czasu opowiadała mi o uzdrowieniach, a przede wszystkim o cudownej atmosferze, jaka tutaj panuje. Właśnie na tym wieczorze Pan Jezus powiedział przez prowadzącego modlitwę, że przychodzi do wszystkich osób cierpiących na alergie i choroby układu oddechowego, a w szczególności do chorujących na astmę. Następnie prowadzący powiedział, że jest z nami kobieta, której Pan Jezus chce przekazać, że astma, na którą choruje dopiero od niedawna, zostanie jej zabrana, a alergia, z którą walczy już od kilku lat, spowodowana jest „zatrutą” krwią. Od razu wiedziałam, że te słowa są przeznaczone do mnie, i ogromnie to przeżywałam. Po upływie pewnego czasu od TWU lekarz, do którego trafiłam przypadkowo, powiedział – po latach szukania przyczyny mojej alergii – że alergia wynika z toksyn nagromadzonych we krwi. Jak tylko usłyszałam to od lekarza, to poleciały mi łzy z oczu, gdyż od razu przypomniałam sobie słowa Pana Jezusa na TWU.

Po upływie miesiąca od tego Wieczoru byłam na spirometrii, która wyszła pozytywnie. Lekarka była zaskoczona, że leki, które mi przepisała, aż tak zadziałały. A prawdę mówiąc, nie wzięłam ani jednej tabletki. To Pan Jezus mnie uzdrowił. Alergia, z którą walczyłam ostatnie 8 lat, też została przytłumiona. Sporadycznie pojawi się pojedyncza zmiana skórna, która jednak szybko znika. Od tej pory wszystkim opowiadam o tym, co się stało i codziennie dziękuję Bogu za łaskę zdrowia. Chwała Panu!

Basia

 

Pierwszy raz uczestniczyłam w Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Namówiła mnie koleżanka i bardzo się z tego cieszę. Jestem 13 lat po rozwodzie z moim pierwszym mężem i nie mam stwierdzenia nieważności małżeństwa orzeczonego przez sąd kościelny. Dlatego nie mogę się spowiadać ani też przyjmować Eucharystii. Myślałam, że Wieczór Uwielbienia będzie jak zwykła Msza plus śpiewy o Panu Bogu.

Od dzieciństwa miałam ze sobą problem. Wyrywałam sobie włosy. Na początku wyrywałam trochę. Później miałam łyse placki. Zawsze obiecywałam sobie, że już w życiu nie wyrwę włosa. Jak przestałam wyrywać włosy, to zaczęłam wyrywać brwi, rzęsy, włosy z nóg i znowu włosy, i tak w kółko. Byłam u psychiatrów, ale oni tylko przepisywali mi tabletki, których nie brałam. Muszę przyznać, że na Mszy prosiłam ciągle Pana Boga, aby do mnie przyszedł i żeby mnie uzdrowił z mojego problemu. Po Mszy całą noc nie spałam, tylko w głowie miałam te pieśni o naszym Panu. Po całym następnym dniu zauważyłam, że w ogóle nie klnę, a bardzo klęłam do tej pory, i że jestem jakaś taka spokojna, nie denerwuje się. Gdzieś po dwóch dniach zorientowałam się, że nie wyrywam włosów, nie mam takiej potrzeby. Mam nadzieję, że już nigdy nie będę tego robić i że końcu będę miała włosy, a nie placki łyse na głowie. Chwała Panu!

Jola, 42 lata

 

Po ostatnim Wieczorze Uwielbienia odczuwałam pokój i radość pomimo wiszących nade mną problemów, prawdziwych czy też wymyślonych. Nawet mój ojciec, kiedy mnie zobaczył jak mówię i się śmieję, powiedział: „Teraz jesteś taka jak wtedy, gdy byłaś małą dziewczynką”. To znaczy, że po Wieczorze Uwielbienia wewnętrznie byłam dzieckiem, jeszcze nie poranionym, ufnym, spokojnym, radosnym, i tak się czułam. Dziękuję, Jezu. Chwała Panu!

Karina

 

Na Tyskim Wieczorze Uwielbienia Pan Jezus kolejny raz pokazał, jak bardzo mnie kocha. Wróciłam do domu ze spokojem i radością w sercu. Teraz z większą nadzieją i optymizmem patrzę w przyszłość.

Marcelina

 

Zacznę od tego, że wszystko utrudniało nam dojazd na Wieczór Uwielbienia. Najpierw ulewny deszcz, gdy tylko wyjechaliśmy z domu. Potem po pięciu minutach odpadła nam jedna wycieraczka. Po 20 minutach kolejna, mimo że nigdy nie było z nimi żadnego problemu. Z Bożą pomocą dojechaliśmy szczęśliwie tuż przed rozpoczęciem.

Na Wieczór przyjechałam z konkretnymi intencjami. Bóg przekonał mnie, że potrafi rozwiązywać nawet najtrudniejsze sprawy, jeśli tylko z wiarą Mu się je powierzy. Modliłam się między innymi w intencji mojej mamy, by pogodziła się ze swoimi rodzicami, ponieważ od dłuższego czasu nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nawet telefonicznego. Mimo to mama pewnego dnia poprosiła mnie, abym ją do nich zawiozła. Myślałam już, że oni nigdy się nie pogodzą. Zaskoczenie było tym większe, że dziadkowie przyjęli mamę serdecznie, jak gdyby nigdy nie było między nimi żadnego nieporozumienia. Piszę o tym dlatego, że na Wieczorze Uwielbienia było słowo poznania, że Pan Bóg rozwiązuje konflikty rodzinne, które wydawały się nie do rozwiązania, i zawierzyłam, że Pan Bóg będzie działał w tej sprawie.

Modliłam się również, by Pan wskazał mi odpowiedni czas na dziecko. Mam już 29 lat. Wcześniej bardzo bałam się ciąży i porodu, ciągle były wymówki: nie teraz, bo ledwo po ślubie, nie teraz, bo remont, kredyty itd. Z jednej strony modliłam się, by Pan nie pozwolił mi przegapić mojego czasu na macierzyństwo, a jednak bardzo się bałam. Na Wieczorze Uwielbienia były słowa poznania, że osoby które pragną mieć dzieci, a nie mogły dotychczas ich mieć, zostaną rodzicami. My co prawda wcześniej nie staraliśmy się o dziecko, ale pomyślałam słysząc te słowa, że może i na mnie już czas. Pan Jezus otworzył moje serce i dziś jestem w ciąży. Uważam, że to coś najpiękniejszego, czym mógł mnie obdarzyć. Zdecydowaliśmy się na dziecko w czasie, gdy mąż był trzeci miesiąc bez pracy, można powiedzieć nierozsądnie, ale ja to zawierzyłam Panu Bogu, a On pobłogosławił nam i mąż od nowego roku ma nową pracę. Już nie martwię się o nic, poprosiłam Jezusa, by kierował moim życiem. Jezus zabrał mój lęk i dziś z utęsknieniem wyczekuję naszego dzieciątka. Chwała Panu!

Katarzyna, 29 lat

 

W Tyskich Wieczorach Uwielbienia uczestniczyłam cztery razy. Nic spektakularnego w moim życiu się nie wydarzyło. Mimo to jedno jest pewne: odzyskałam wiarę w to, że do kościoła chodzi się dla modlitwy, a nie z obowiązku, bo jest niedziela. To, co przeżywałam na Wieczorach, było niezwykłe. Raz płakałam jak bóbr, innym razem wątpiłam, czy to, co dzieje się wokół mnie, jest prawdziwe. Najcudowniejsze jest poczucie wspólnoty. Stoją wówczas koło siebie ludzie bogaci, biedni, chorzy i wszyscy mają jeden cel: gorąca i szczera modlitwa dziękczynna lub błagalna. Nikt nie ocenia, czy siedzisz, czy błagasz o pomoc, czy krzyczysz. Wszyscy są jednością w wierze i uwielbieniu. Mam nadzieję, że choć jedna osoba z grona moich bliskich przełamie się i zechce ze mną przeżyć XXX Tyski Wieczór Uwielbienia. Chwała Panu!

Aleksandra, 49 lat

 

Dziękuję Ci Boże za uzdrowienie i przemianę mojego życia. 17 października 2015r to data rozpoczęcia mojego nowego życia. Od około trzech lat odkąd dowiedziałam się o Tyskich Wieczorach Uwielbienia przyjeżdżam tu choć raz do roku. Już od pierwszego razu czułam potrzebę bycia na tych niezwykłych spotkaniach z Jezusem. Na co dzień jestem mamą i kobietą pracującą. W opinii bliższych i dalszych osób jestem praktykującą katoliczką i mam silną osobowość jednak ciągła bieganina i nadmiar coraz to nowych problemów przytłaczał mnie coraz bardziej. Po stracie dziecka kiedy poroniłam na własne życzenie obwiniałam siebie o wszystko i wszystkimi problemami najbliższych osób. Pojawiały się też stany depresyjne i myśli samobójcze, w spowiedzi używałam wymijających słów żeby nie powiedzieć wprost. Od lat miałam też problem z tym żeby spokojnie popatrzeć komuś w oczy. Czułam ciągły lęk i niepokój, oczami przerzucałam na wszystkie strony, często w rozmowie z kimś mimo woli zmyślałam, byle było tak jak ja chcę. Bóg jednak powiedział dosyć i wybrał dla mnie inną drogę. Tego dnia 17 października, teraz już jestem pewna, szatan kusił mnie ze zdwojoną siłą. Bolała mnie głowa, oczy, brzuch, chciałam ale nie mogłam wyjść z domu, bałam się czegoś. Jednak na przekór wszystkiemu pojechałam do Tychów bo chciałam też bardzo pomodlić się tam o zdrowie i nawrócenie mojego syna. Pojechałam. Oczywiście nie było gdzie zaparkować a gdy weszłam do Kościoła czułam niepokój. Zawsze stałam w tłoku z tyłu ale tym razem poszłam na balkon, nie było miejsca gdy chciałam się skupić i pomodlić ktoś podał mi krzesło przerywając modlitwę. Nie mogłam się tam skupić, czułam spojrzenia innych na sobie. Po pół godzinie zeszłam na dół i słyszałam w myślach idź do domu, nie męcz się było zimno ale powiedziałam sobie, że skoro tu jestem to wytrzymam do czasu kiedy ksiądz z Jezusem będzie przechodził koło mnie. Trzęsłam się z zimna, rozglądałam ale wytrzymałam. W pewnym momencie poczułam, że zbliża się do mnie ciepło, którego nigdy wcześniej nie czułam, zobaczyłam Kapłana z monstrancją, który stanął przede mną i pobłogosławił. Poczułam taki błogi spokój wewnętrzny. Potem usłyszałam że Jezus uzdrawia osoby dotknięte depresją i chorobami depresyjnymi, wiedziałam i czułam, że jestem wśród tych osób. Nie doczekałam do końca bo znów zrobiło mi się zimno ale wracając do domu czułam spokój, radość i nadzieję i tak jest do dziś, a co najważniejsze mogę patrzeć wszystkim w oczy i oczy nie uciekają mi jak wcześniej, rozmawiam spokojnie, umiem się skupić i czuję radość z życia. Na następny Tyski Wieczór Uwielbienia chcę jechać podziękować. Chwała Panu.

Alina

 

W Tyskich Wieczorach Uwielbienia uczestniczyłam już kilka razy. Od 32 lat choruję na schizofrenię. Przez wiele lat było mi bardzo ciężko, a w ostatnim czasie dokuczały mi usztywnione mięśnie twarzy. Utrudniało mi to swobodne mówienie, na przykład podczas różańca w kościele nie nadążałam modlić się wraz z wszystkimi. Po Tyskim Wieczorze Uwielbienia czuję, że to napięcie mięśni twarzy ustąpiło. Mogę się swobodnie modlić, dużo lżej mi się żyje. Kiedy Pan Jezus patrzy na mnie, czuję się pod każdym względem lepiej. Mogę swobodnie pracować, a wcześniej musiałam się przymuszać do wszystkich domowych obowiązków. Teraz praca przychodzi mi z łatwością, z zadowoleniem wykonuję wszystkie czynności. Łatwiej jest mi też mówić. Nadążam modlić się ze wszystkimi na Mszy świętej, nie sprawia mi to trudności, z czego się bardzo cieszę. Fizycznie i psychicznie czuję się znakomicie. Za każdym razem, gdy jestem na Tyskim Wieczorze Uwielbienia, doznaję nowych łask uzdrowienia na ciele i duszy. Za każdym razem czuję się coraz lepiej fizycznie i psychicznie. A to lżej mi się mówi, a to poprawia mi się wzrok, to znów na sercu czuję się lepiej. Za to wszystko dziękuję Ci Panie Boże. Chwała Panu!

Czesława, 60 lat

 

Na początku chciałbym wrócić do chyba XXI Tyskiego Wieczoru Uwielbienia z dnia 26.01.2013 r. Pojechaliśmy z żoną na to spotkanie głównie modlić się za mojego ojca, gdyż chorował na raka, oraz za kuzynkę żony, również chorą na raka. Oboje byli już bardzo słabi, choroba wyniszczyła ich ciała. Oddawałem Bogu całą tę sytuację, prosiłem Go o Jego wolę, o prowadzenie nas w tym doświadczeniu. Chciałbym podziękować Bogu za Jego troskę. Ojciec umarł następnego dnia rano, spokojnie zasypiając, a ja mogłem być przy nim oddając go Bożemu Miłosierdziu. Kuzynka zmarła parę godzin później. Ufam Panu i dziękuję Mu za to, jak nas prowadził. Doświadczyłem Jego miłości, opieki i pokoju w sercu o dusze mojego taty i kuzynki. Chwała Panu! Mariusz, lat 44

Pierwszy raz dowiedziałam się o Wieczorach Uwielbienia od mojej koleżanki z pracy (…). Pierwszy raz pojechałam na październikowy Wieczór Uwielbienia w 2014 r. Wchodziłam tam z mnóstwem intencji, z duszą na ramieniu. Mój stan zdrowia pogarszał się w szybkim tempie. Traciłam sprawność rąk, okropna bolesność, tak że nie dało się spać, ślepłam. Lekarze leczyli objawowo i rozkładali ręce. Mimo to o moich dolegliwościach za bardzo nie myślałam. Bardziej przerażał mnie los moich dzieci. Najstarszy skończył szkołę i nie miał pracy. Nieodpowiednie towarzystwo czyha. Wieczne spięcia. Młodsze bez pomocy i odpowiedniej opieki – przegrane. Przez cały wieczór płynęły mi łzy. Mąż bez słowa trwał przy mnie. Sam też jest poważnie schorowany. Krótko po Wieczorze Uwielbienia wszystko zaczęło się pozytywnie zmieniać. Koleżanki wymyśliły, abym zrobiła badania na boreliozę, i trafiły w sedno. Odpowiednia diagnoza i leczenie. Choroba zaczęła łagodnieć. W pełni zdrowa nigdy już nie będę, bo co zostało zepsute, nigdy się nie cofnie. Ważne, że przestaje boleć, a na słaby wzrok są okulary. Syn do miesiąca dostał stałą pracę w wyuczonym zawodzie, co ważne, u mądrego pracodawcy. Nastąpił upragniony spokój.

Obiecaliśmy, że pojedziemy na następny Wieczór Uwielbienia podziękować, jeśli Bóg pozwoli, bo następny przypadał w ostatnie dni stycznia i różnie może być na drogach. Nadszedł styczeń. W noc przed wyjazdem do Tychów byłam w pracy. Pogoda była paskudna: padał deszcz ze śniegiem. Była mgła, mżyło i robiła się gołoledź. Zrobiło mi się żal, że nici z wyjazdu. Bo przecież nie wolno narażać siebie i innych. Po powrocie z pracy poszłam spać. Jakie było moje zdziwienie, gdy w południe obudziło mnie piękne słońce. Niebo było czyste, a drogi suche. Pojechaliśmy więc na XXVIII TWU. (…) Na kolejnym, XXIX TWU, Pan Jezus w monstrancji znalazł się blisko mnie. Jednakże zamiast trwać na modlitwie, we mnie była rewolucja ze względu na utrudniające mi przeżywanie czynniki zewnętrzne. Mimo to usłyszałam głos z głośnika do matek, które martwią się o wybory życiowe swoich synów: „Matko, ufaj, będzie dobrze”. Łzy popłynęły mi strumieniami, nastał spokój. Ufam. Żyje mi się z tym łatwiej. Jeśli Bóg pozwoli, przyjadę w styczniu, aby prosić o uspokojenie moich nerwów, aby innym żyło się ze mną łatwiej. Chwała Panu!

Kobieta, 46 lat

 

Po raz pierwszy przyjechałam na XXII Tyski Wieczór Uwielbienia. Zaprosiła mnie koleżanka mówiąc: Mój mąż jedzie, jest wolne miejsce w aucie, chcesz? Było to w sobotę koło godziny 16.00. Nie miałam z kim zostawić 5-letniej córki, ale koleżanka również zaproponowała opiekę. Pojechaliśmy w trzy osoby. Po drodze poruszano temat przeszłości: jedna z osób mówiła o swoich alkoholowych „przygodach”. Dla mnie to było dziwne, ale okazało się nie bez znaczenia.

Wieczór był niesamowity: wzniosła atmosfera, ludzie przyjaźnie nastawieni, pięknie prowadzona modlitwa. I ten moment, gdy ksiądz przechodził z Panem Jezusem. Poczułam kilkakrotnie przejmujące ciepło w okolicach serca, a w głowie wyświetlał mi się film: ktoś wylewał z butelek alkohol, tak aby go wyrzucić. Ten obraz chodził za mną przez wiele dni, ale nie do końca zrozumiałam, co się wydarzyło. Jednak uświadomiłam sobie, jak wielkie zranienie wiąże się w moim życiu z tematem nadużywania alkoholu. Był to problem dotyczący mojego dzieciństwa i młodości. Będąc dorosłą osobą zrozumiałam, że wiązało się z tym niezaspokojone pragnienie, aby zawsze być ukochaną córką taty (a często go nie było), aby czuć, że jestem kimś ważnym dla niego. Potwierdzenie, że ten obraz to było działanie Ducha Świętego, otrzymałam na kursie Nowe Życie, gdzie dowiedziałam się więcej o darach, charyzmatach i sposobach Jego działania. (…) Trafiłam do osoby, która pomogła mi zobaczyć, jak ważne jest uleczenie zranień, szczególnie dotyczących rodziców. Zrozumiałam też, dlaczego było mi tak ciężko w życiu, dlaczego tak bardzo samotna się czułam w najtrudniejszych momentach, dlaczego myślałam, że Boga też przy nie ma. To był nieprawdziwy obraz Boga, wynikający z przeniesienia doświadczeń z ojcem na obraz Boga. Gdy to zrozumiałam, Pan Bóg zdjął z moich ramion ogromny ciężar i napełnił mnie niewyobrażalną radością. (…)

Będąc na XXIX Wieczorze Uwielbienia zrozumiałam, zobaczyłam, jak wiele się wydarzyło w moim życiu przez ostatnie dwa lata, jak wiele razy Pan Bóg przekonał mnie o swojej wielkiej miłości. Piszę to świadectwo z wdzięczności serca. Chwała Panu!

Joanna, 46 lat

 

Podczas XXIX Tyskiego Wieczoru Uwielbienia z ust prowadzącego padły słowa o dawaniu świadectwa, że jest to nasz obowiązek, gdy doświadczyliśmy łaski Bożej. Od tego momentu gdzieś w głowie cały czas miałem słowa o dawaniu świadectwa. (…)

XXIX TWU był moim chyba już dwunastym Wieczorem, dokładnie już nie pamiętam. Było tego sporo. Pierwszy raz przyjechałem do Tychów za namową żony i syna. Po perypetiach z dojazdem dotarliśmy do celu. Podczas uwielbienia przeżyłem szok: jak ludzie mogą tak otwarcie i z radością się modlić? Poczułem się wtedy wspaniale i tak już zostało.

Podczas XVII TWU przeżyłem coś niesamowitego. Kapłan przechodzący z Najświętszym Sakramentem obok zatrzymał się, odwrócił w moją stronę i położył na mojej głowie dłoń. Bardzo się zmieszałem. Poczułem miłość bijącą z tego dotyku i radość. Jednocześnie usłyszałem wewnątrz mnie głos: „Nie bój się!” Następnie usłyszałem słowa poznania: „Jest tu mężczyzna, który jest blisko Kościoła, a jednocześnie daleko. Synu, nie bój się, zabieram twój lęk i problemy.” Później w domu tłumaczyłem sobie, że nie było to do mnie, ale do kogoś innego. Mijały kolejne TWU pełne mocy i uwielbienia, miłości i radości.

XXII TWU to był zarazem mój najkrótszy Wieczór. Gdy z żoną zmierzaliśmy w stronę kościoła, zaczynało się ze mną dziać coś złego, w głowie miałem słowa: „Po co znowu tam leziesz? Już dostałeś to, co chciałeś! Na co ci to?” Toczyłem wielką walkę sam ze sobą, a właściwie z podszeptami złego. Niestety walkę tę przegrałem. W momencie wejścia do kościoła poczułem jakby uderzenie w twarz i odepchnięcie. Na pięcie odwróciłem się i uciekłem do samochodu, gdzie czekając na żonę to płakałem, to się złościłem na siebie, że tak się poddałem. Jednocześnie czułem modlitewne wsparcie i tylko dlatego nie wyjechałem, zostawiając żonę samą.

Na następny TWU już nie przyjechałem, rzekomo z powodu pracy, ale na XXIV TWU wróciłem, zadbał o to Pan Bóg poprzez moją żonę. Na XXIX TWU przyjechałem z nadzieją na uzdrowienie, gdyż od przeszło roku miałem poważne problemy z biodrem. Mam już nawet wyznaczony termin operacji. Podczas Mszy świętej oraz uwielbienia dokuczał mi tak wielki ból, że nie byłem w stanie uklęknąć, nawet gdy Pan Jezus przechodził obok. Dobiegał już prawie koniec Wieczoru, a ja w myślach mówię do Pana: „Panie Jezu, tyle dokonałeś dzisiaj wspaniałych rzeczy, tyle wylałeś łask, ale czy zapomniałeś o tych, co mają problemy z narządami ruchu?” Wtedy nagle usłyszałem głos, że Pan Jezus właśnie teraz przychodzi do tych osób. A jednak nie zapomniał! Gdy wychodziliśmy z kościoła oraz w drodze do samochodu byłem bardzo rozczarowany. Nawet powiedziałem żonie, że Pan jednak zapomniał. Żona się tylko uśmiechnęła, a ja miałem ból jeszcze większy niż przed przyjściem. Bardzo wolno dotarliśmy do samochodu patrząc, jak ludzie nas szybko mijają. W domu nawet nie komentowałem tego, że nie zostałem uzdrowiony. A moja żona znowu się tylko uśmiecha i dziwnie patrzy na mnie. Następnego dnia rano wstaliśmy. Modlitwa, śniadanie i wyjście do kościoła. W drodze powrotnej mówię do żony, że nawet dobrze mi się dzisiaj idzie. A ona odpowiedziała, że wie o tym, i znowu się uśmiechnęła. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że cały ranek nie czułem bólu. Wielka łaska mnie dotknęła. Trwa to już prawie dwa miesiące, ból czasami jest, ale nie dotyczy mojego biodra (…). Chwała Panu!

Marek, 46 lat

 

O świadectwie myślałam już od dłuższego czasu. Ale zdecydowałam się na nie dopiero dziś, po uzmysłowieniu sobie, że Pan w moim życiu zadziałał mocno, choć wcale nie spektakularnie. Pierwszy raz na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byliśmy z mężem ponad 3 lata temu. Zawsze marzyłam, żeby doświadczyć żywego Kościoła, takiego jak w Dziejach Apostolskich. Myślałam, że w naszym katolickim wydaniu to niemożliwe. Na szczęście nie miałam racji. (Dodam tylko, że od pewnego czasu modliliśmy się z mężem o ożywienie wiary, o powstanie jakiejś wspólnoty w naszej małej miejscowości. Uzmysłowili nam potrzebę takiej modlitwy nasi przyjaciele zielonoświątkowcy. Po jakimś czasie do naszej parafii przybyli nowi księża. Jeden z nich zachęcił nas do wstąpienia do wspólnoty Domowego Kościoła, co też uczyniliśmy. To z nim pierwszy raz przybyliśmy, by wspólnie z wami uwielbiać Jezusa. To tu przyszły łzy oczyszczenia (ryczałam jak bóbr i nie umiałam tego powstrzymać przez dwa wieczory). Tu przekonałam się, że są ludzie pragnący głębokich relacji z Panem, Jego bliskości. Zobaczyłam żywą wiarę, zapragnęłam jej. Od was usłyszeliśmy, żeby zacząć u siebie, w swoich parafiach gromadzić się, by uwielbiać Boga. Zresztą czuliśmy w sercu taką potrzebę i pragnienie, bo Tychy są 120 km od nas i choć przywieźliśmy już kilka busików ludzi, to całej parafii nie damy rady:). Chcieliśmy, by nasi znajomi, nasze rodziny też mogły usłyszeć i przeżyć to, czego my byliśmy świadkami. Od dwóch lat regularnie, raz w miesiącu prowadzimy nasze wieczory uwielbienia, a raz w tygodniu gromadzimy się jako wspólnota na modlitwie. Początkowo była nas garstka – takie typowo ewangeliczne 2 – 3 zgromadzonych w imię Jezusa. Dziś jest nas już więcej – w przedziale wieku od 14lat do 60+ i cieszymy się, że coraz więcej osób włącza się w modlitwę spontaniczną, granie, śpiew. Dlatego dziękuję Panu Bogu, że nas zmobilizowaliście, a innych zachęcam, by nie bali się zacząć. Nawet jeśli będą jakieś przeszkody „techniczne”, oddajcie je Panu Bogu, bo jeśli to ma być Jego dzieło, to kto jak kto, ale Stwórca nieba i ziemi poradzi sobie z naszymi ograniczeniami. Ważne, byśmy przy Nim trwali!!! Alleluja i Chwała Panu!

Izabela

 

Kiedy trzy lata temu w czerwcu wspólnie z mężem i córkami przyjechałam po raz pierwszy na XIX Tyski Wieczór Uwielbienia zachwyciłam się mocą modlitwy i tym, że miłosierny i kochający Jezus czyni w naszej obecności tak wiele cudów. Postanowiliśmy, że od tej pory zawsze już będziemy uczestniczyć w TWU. Na każdy z nich czekałam z wielką radością. Za każdym razem kiedy przyjeżdżaliśmy serce moje wypełniało ogromne szczęście kiedy słuchałam słów Jezusa pełnych miłości i dobroci skierowanych do nas. Uczestnicząc w modlitwie polecałam Jezusowi dzieci, męża i całą rodzinę. Chociaż wiedziałam, że wokół mnie są ludzie którzy cierpią i bardziej ode mnie potrzebują pomocy ufałam, że Jezus widzi również moje cierpienie. Od kilku lat cierpiałam na silną nerwicę i lęki, które nie pozwalały mi normalnie żyć ani pracować. Objawy nerwicy szczególnie mocno nasilały się w kościele podczas mszy świętej i musiałam wychodzić na zewnątrz. Również w domu dochodziło do ataków nerwicy i lęków podczas których odczuwałam ogromne cierpienie. Cierpiałam tak bardzo, że myślałam o śmierci która dla mnie byłaby wybawieniem. Cały czas zażywałam silne leki. W końcu odeszłam z pracy na urlop zdrowotny. Podczas XXIV TWU objawy choroby znowu dały o sobie znać. Myślałam, że nie dam rady wytrwać do końca, czułam się bardzo źle .Cały czas myślałam o Jezusie, że jest blisko, że mnie wspiera,że tutaj jestem bezpieczna i tak dotrwałam do końca modlitwy. Potem był XXV TWU, szósty w którym uczestniczyłam. Podczas modlitwy uwielbienia usłyszałam pełne miłości słowa Jezusa, który zwrócił się do kobiety w średnim wieku po czym wypowiedział moje imię. Pan powiedział, ze uwalnia tę kobietę od lęków i cierpień, które trwają już wiele lat. W tej chwili poczułam ciepło które ogarnęło moją głowę i spływało w dół aż do stóp. Łzy spływały mi po policzkach, a serce kołatało. Uwierzyłam, że to do mnie skierował Pan Jezus te słowa. Po chwili poczułam się radosna, szczęśliwa,wolna od lęku. W tym samym momencie łaska uzdrowienia spłynęła również na mojego męża. Przez kilkanaście lat nie potrafił poradzić sobie ze złymi emocjami,przytłaczały go złe wspomnienia. To wszystko nagle zniknęło. Zrozumiałam, że nasz Zbawiciel spogląda na nas obojga i pragnie nam pomóc. Od tej chwili nasze życie zmieniło się na lepsze. Coraz więcej w nim Boga, modlitwy, przebaczenia i szacunku w codziennym życiu. Nie potrafię wyrazić słowami jaką czuję wdzięczność za to, że zostałam obdarowana tym Cudownym Światłem uzdrowienia i miłości. Chwała Panu.

Jadwiga,46 lat

 

Na TWU przyjeżdżam regularnie od prawie dwóch lat. To mój stały punkt w kalendarzu. Mój pierwszy TWU był prawdziwym przełomem. Przez wiele lat wydawało mi się, że jestem blisko Boga. Dziś wiem, że to wszystko było złudzeniem. Odrzucałam wiele dogmatów, Eucharystię traktowałam tylko jako symbol, co zaowocowało latami świętokradczych spowiedzi, świętokradczego przyjmowania Komunii Świętej. Do dziś nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego przyjechałam na mój pierwszy Tyski Wieczór. Nie umiem sobie przypomnieć, skąd się o nim dowiedziałam. Po prostu wsiadłam w auto. To pierwszy Boży znak na tej nowej drodze. Wówczas nieco się spóźniłam. Sporo czasu spędziłam w drzwiach kościoła. Przyjechałam napięta, wyczerpana wieloma poważnymi problemami, z jakimi się borykałam. Tego dnia zawierzyłam je wszystkie Bogu. Do domu wróciłam pełna niewyobrażalnego pokoju serca. Mój mąż śmiał się nawet, że to zapewne efekt kościelnego kadzidła. Najważniejszym było jednak olśnienie, jakiego doznałam w trakcie modlitwy. W ciągu kilku chwil tak wiele do mnie dotarło, tak wiele pojęłam. Dziś już nie tyle wierzę w obecność Chrystusa w Eucharystii, ale po prostu wiem, że On tam jest. Nie ma o czym dyskutować. Tak samo zrozumiałam wiele z tego, czemu wcześniej zaprzeczałam, albo wobec czego miałam tak wiele wątpliwości. I nie był to efekt atmosfery czuwania. Modlitwy charyzmatyczne nie były mi obce, stykałam się już wielokrotnie z grupami charyzmatycznymi. Ten pierwszy Tyski Wieczór zasiał we mnie ziarno, które powoli zaczęło kiełkować i wzrasta do dziś. Kolejne zaowocowały szeregiem fizycznych i duchowych uzdrowień. Minęły mi całkowicie bóle kręgosłupa, które tak bardzo dokuczały mi po ciąży. Minęły wyjątkowo dokuczliwe migreny, z którymi borykałam się od wielu lat. Podczas każdego Tyskiego Wieczoru padały słowa, które albo bardzo osobiście, albo ogólnie odnosiły się do mnie. Gdy rok temu przechodził koło mnie kapłan z monstrancją, padły słowa, że Chrystus właśnie przeszedł koło trzech osób, które od dawna modlą się w pewnych intencjach. Padło też zapewnienie, że Jezus rozwiąże te trudne sytuacje. Jedna z kobiet koło mnie rozpłakała się, a ja tylko pomyślałam: „Panie Jezu, jak? Przecież sytuacji, z którą się borykam, nie sposób rozwiązać”. Zawierzyłam to wtedy Panu, choć nie było łatwo. Niełatwym też było rozwiązanie, jakie przyszło miesiąc później. To bardzo skomplikowane, osobiste i trudne, dlatego wybaczcie proszę, że piszę ogólnie. Tak bardzo zagmatwana sytuacja bez wyjścia rozwiązała się – Bóg ją rozwiązał. W trudny, nieoczekiwany dla mnie sposób, ale słowa poznania się wypełniły. Mój drugi Tyski wieczór zaowocował niezwykle spontaniczną decyzją o udziale w Seminarium Odnowy Wiary. Decyzja nie była łatwa: rodzina, praca, zajęte kolejne sobotnie wieczory. Wewnętrzny nacisk był jednak niezwykle silny. (…) Ostatnie dwa lata, począwszy od mojego pierwszego TWU, to czas wspaniałej bliskości z Bogiem, czas codziennej modlitwy (Namiotu Spotkania), czas tęsknoty na Eucharystią, nowego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość. Znalazłam swoje miejsce we wspólnocie dorosłych, mam wybranego stałego spowiednika i kierownika duchowego. Dziś żałuję tylko, że tak późno, że zmarnowałam tak wiele lat życia. Choć przez lata wydawało mi się, że jestem w tak bliskiej relacji z Bogiem, a w gronie znajomych uchodziłam za osobę głęboko wierzącą – w moim sercu był straszny chaos i nieuporządkowanie. Pan Bóg się jednak o mnie upomniał. Pierwszy TWU był moją drogą do Damaszku. Daj, Jezu Chryste, bym trwała przy Tobie. Chwała Panu!

Basia, 36 lat

 

Pierwszy raz byłam na Wieczorze Uwielbienia w czerwcu 2013 r. Miałam trudną sytuację rodzinną i pojechałam prosić Boga o pomoc. Na tym Wieczorze doznałam pocieszenia i umocnienia od Pana. W czasie adoracji usłyszałam, że w kościele jest osoba, która martwi się o swoją rodzinę, ale może być spokojna, bo Jezus kocha tę rodzinę i jest przy niej. W tym momencie poczułam, że słowa te były skierowane do mnie. Byłam tym bardzo wzruszona. Wróciłam umocniona do domu.

Drugi raz pojechałam na Tyski Wieczór Uwielbienia sama. Było to jesienią 2013 roku. Po skończonym nabożeństwie czułam pewien niepokój. Była późna wieczorna godzina, a ja sama miałam wracać samochodem do domu. Przy wyjeżdżaniu w kierunku Katowic wjechałam na objazd. Jadąc przez puste wioski wpadłam w panikę, bo wydawało mi się że jadę złą drogą, a  nie było się kogo zapytać, czy jadę w dobrym kierunku. Nagle przyszło mi do głowy, że nie muszę się denerwować, bo przecież Jezus jest przy mnie i mnie bezpiecznie wyprowadzi. Tak się też stało. Wjechałam na właściwą drogę, a przecież mogłam jeszcze długo błądzić w ciemną noc.

Trzeci raz pojechałam, żeby podziękować Bogu za łaskę zdrowia i prosić o  błogosławieństwo dla mojej rodziny. W czasie modlitwy kapłan przechodził z Najświętszym Sakramentem w dużej odległości ode mnie, potem jednak zawrócił w stronę gdzie stałam i zatrzymał się przy mnie. Byłam bardzo wzruszona, odczułam to tak, jakby Pan stanął obok mnie. Po powrocie do domu zaczęłam się nad tym zastanawiać, co Pan chciał mi przez to przekazać. W niedługim czasie dowiedziałam się o chorobie nowotworowej mojego męża. Nie mogłam w to uwierzyć. Wtedy uzmysłowiłam sobie to zdarzenie na Wieczorze Uwielbienia. Nie mam się o co lękać, Pan jest przy mnie i moim mężu, on nas umocni, możemy mu zaufać. Zaczęłam prosić Pana o zdrowie i siły do walki z chorobą dla mojego męża.

Dzisiaj mąż jest po operacji, wyniki są pomyślne. A ja czekam na kolejny Wieczór Uwielbienia, żeby podziękować Bogu za uratowanie mojego męża od tej strasznej choroby nowotworowej i za stanie przy nas i wsparcie w  tym trudnym czasie, i za wszystkie łaski, jakie otrzymałam w czasie uczestniczenia w Wieczorach Uwielbienia. Chwała Panu!

Krystyna, 63 lata

 

Na Tyskie Wieczory Uwielbienia jeżdżę regularnie już od 3 lat i za każdym razem doświadczam łask. Pan prowadził mnie przez cały ten czas i  uzdrawiał ze zranień, które się we mnie nagromadziły i nie pozwalały normalnie żyć i nawiązywać relacji z innymi ludźmi. Pan uzdrowił moje relacje z moimi rodzicami i rodzeństwem, zabrał paraliżujący mnie strach przed mężczyznami i pomógł zacząć akceptować samą siebie. Nie zapomniał też o zdrowiu fizycznym, kierując do mnie słowo, które, po kilku latach chodzenia od lekarza do lekarza, pomogło w uzyskaniu diagnozy i  wybraniu właściwego kierunku leczenia. Kiedy patrzę na siebie teraz i  przypominam sobie, jak wyglądało moje życie trzy lata temu, nie mogę nie chwalić Boga i nie dziękować Mu za Jego łaski. Chwała Panu!

Aleksandra

 

Na Tyski Wieczór Uwielbienia wybrałam się z ciekawości. Nie uważałam się za potrzebującą łaski. Jakże byłam w błędzie! Cały czas miałam lęki dotyczące naszej sytuacji finansowej. Kiedy miałam jakieś pieniądze czy też miałam je mieć w najbliższym czasie, to już na 100 sposobów je rozdysponowywałam. Budziłam się z myślą: co dziś mam zapłacić, jak wydać pieniądze, by na wszystko starczyło. Nie mogłam się skupić na czymkolwiek, myśli krążyły tylko wokół pieniędzy. Gdy więc podczas modlitwy modliłam się za wszystkich obecnych w kościele, którzy tak są potrzebujący, usłyszałam głos skierowany do mnie! „Nie bój się, nie lękaj, Bóg czuwa nad tobą.” Wniosło to do mego serca spokój i choć problemy nie zniknęły, nadal jest ciężko, to wiem, że wszystko będzie dobrze. Ja mam się starać być dobrą matką i żoną, a Bóg pobłogosławi nasze działania. Często sytuacja wygląda dramatycznie, ale wiem i ufam, że wszystko dobrze się skończy, tak wiele i tak często tego doświadczam. (…) Od momentu uzdrowienia minęło kilka lat. Dzięki Ci, Boże!

Sylwia, 38 lat

 

Pierwszy raz na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłem w październiku 2013. Od tamtej pory pojawiałem się na każdym kolejnym. Te wyjątkowe Spotkania dodały mi wiele sił, wiary w to, że naprawdę potrafię kochać drugiego człowieka, wlały w me serce pokój i umocniły moją więź z Bogiem. Doświadczyłem w sobie większej mocy w walce z pokusami, ze złem. Na każdy Wieczór Uwielbienia czekam z niecierpliwością. I każdy z nich przyprawia mnie o wielką radość i pozwala z nadzieją patrzeć w  przyszłość. Za to… Chwała Panu.

Jakub, 25 lat

 

Pierwszy raz byłam na Tyskim Wieczorze Uwielbienia w styczniu 2013 roku. Pojechałam sama. Dziwne uczucia towarzyszyły mi w czasie tego pierwszego spotkania, patrząc z perspektywy czasu wydaje mi się, że bałam się nieznanego- pierwszy raz słyszałam modlitwę językami, zastanawiałam się nawet czy to jest możliwe – mówiąc krótko, nie dowierzałam. W czasie tego pierwszego wieczoru dziękowałam Panu, że mnie tu przyprowadził, prosiłam o kierowanie moim życiem, moimi wyborami, żeby były zgodne z wolą Bożą. I chciałabym właśnie dać świadectwo tego Bożego kierownictwa.  Jesteśmy małżeństwem od 20 lat. Po latach starania się o poczęcie dziecka podjęliśmy decyzję o adopcji początkowo  jednej, po jakimś czasie – drugiej, a w zeszłym roku – o trzeciej. Mamy trójkę wspaniałych, kochanych dzieci. Do końca nie wiedziałam jednak czy nasze decyzje są zgodne z wolą Bożą. Na kolejnym TWU, kiedy Pan Jezus przechadzał się między wiernymi powiedziałam w myślach: „Panie, ja wiem, że nie jestem godna, a proszę usłysz mnie”.  Kiedy kapłan z monstrancją minął mnie usłyszałam cicho „Córko, ja tu jestem, miłuję cię i miła jest mi Twoja rodzina”. Łzy radości cisnęły mi się same do oczu – czułam, że to do mnie powiedział Pan. Dziękowałam za te słowa. Prosiłam wtedy, także o  to, żebym mogła przyprowadzić na TWU męża, znajomych, żeby ludzie tak jak ja mogli doświadczyć bliskiej obecności Jezusa. I stało się. Na kolejny TWU przyjechałam z mężem i znajomymi, a na ostatnim XXIV TWU byliśmy większą grupą.

Patrząc wstecz na nasze życie, kiedy przypominałam sobie czas starań o  potomstwo, kiedy z mężem zostaliśmy zakwalifikowani do in vitro, zastanawialiśmy się czy podjąć decyzję o zabiegu sztucznego zapłodnienia, jak to się ma do nauki Kościoła…. Wiem, że przez cały ten czas towarzyszył nam  Jezus – Opiekun, a  my nie byliśmy tego świadomi. Wiem, że nasze dzieci to trzy aniołki wybrane dla nas przez Pana Jezusa. Dziękuję Ci Jezu za to, że dałeś nam dar tak cudownego macierzyństwa Ty wiesz co dla nas najlepsze. Ufam Tobie. Mija półtora roku od mojego pierwszego TWU. Mogę powiedzieć, że Duch Święty kieruje naszym życiem, które zmieniło się – można powiedzieć, że napełniło się modlitwą. Pojechaliśmy na rodzinne rekolekcje, formujemy się  w oazie rodzin, obecność Chrystusa na co dzień stała się bardziej świadoma. Pojutrze kolejny TWU – i  za to wszystko Chwała Panu.

Barbara, 43 lata

 

„Spocząłem w twym sercu, gdy jeszcze byłaś malutka” – takie właśnie słowa skierował do mnie Pan Jezus w słowie poznania. Czytając je jako nastolatka nie domyślałam się nawet, jak dosłownie będzie mi dane poznać ich sens. Zrozumiałam je dopiero sporo lat później, kiedy jako już dojrzały człowiek, po skończonych studiach, starałam się o przyjęcie do pracy w szpitalu. W trakcie rutynowych badań dowiaduję się, że muszę zrobić dokładniejsze badania, gdyż lekarka badająca mnie słyszy szmery w  sercu. I tak zaczyna się wędrówka po lekarzach. Początkowo myślałam, że to tylko utrudnianie mi życia i strata czasu. Jak się później okazało, sprawa była bardzo poważna. Diagnoza spada na mnie jak grom z jasnego nieba: prawie centymetrowy ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej, a  prosto mówiąc: „dziura w sercu”, którą trzeba będzie załatać, czyli zoperować. Kiedy usłyszałam tę wiadomość, załamałam się. W najbliższych planach ślub, wymarzona praca, później dziecko, a tu moje plany rozsypują się w jeden dzień jak domek z kart. Nie dość, że praca zawieszona, to jeszcze waży się kwestia operacji mniej lub bardziej inwazyjnej. Dowiaduję się, że o dziecku możemy jak na razie tylko pomarzyć. Kolejni lekarze potwierdzają diagnozę. Jestem już wstępnie umówiona w klinice, w której miałaby odbyć się operacja. Ostatnie badania mają zdecydować, jaką metodą ma to się odbyć. W trakcie tego trudnego dla mnie czasu moja rodzina z narzeczonym modli się o cud przez wstawiennictwo Jana Pawła II oraz bł. Karoliny Kózkówny. Od dłuższego czasu jeździmy też wspólnie na Tyskie Wieczory Uwielbienia – zaprosił nas na nie mój najmłodszy brat Piotr. Kiedy nadszedł dzień badania i  podjęcia ostatecznej decyzji, ku zdziwieniu lekarzy – dowiaduję się, że po centymetrowym ubytku nie ma nawet śladu! Konsultowało się tam kilku lekarzy, którzy nie potrafili wytłumaczyć w medyczny sposób zaistniałej sytuacji. Dziś jestem nie tylko szczęśliwą żoną, ale i mamą kochanej dwuletniej Karolinki i spełnioną zawodowo pielęgniarką. Pracuję jako pielęgniarka anestezjologiczna na bloku operacyjnym na kardiochirurgii. Czyżby przypadek? Nie. Ja wiem, że to Pan Jezus mnie uzdrowił. W Jego Ranach nasze zdrowie! Wiem także, że trzeba Mu zawsze ufać do końca i  nie wątpić w to, że jego plan wobec nas jest doskonały – od początku, czyli od poczęcia, do naszego ostatniego tchnienia. Tajemnicą dla mnie jest moment, w którym się to wydarzyło, może było to właśnie tutaj, w  tym kościele, kiedy uczestniczyłam w Tyskich Wieczorach Uwielbienia. Za wszystko pragnę podziękować Najwyższemu, bo jestem żywym dowodem na to, że Jezus żyje i czyni cuda dzisiaj, tak jak dwa tysiące lat temu. Chwała Panu!

Katarzyna, 28 lat

 

Dziękuję wszystkim twórcom tego dzieła. Dla mnie uczestniczenie w  Tyskich Wieczorach Uwielbienia jest cudem, za który dziękuję Panu Bogu. Naprawdę czuję bliskość Boga i to, jak zostaję w tym okresie podniesiona na duchu i wzmocniona na ciele, i dosięgam nadziei, aby mieć siłę do dalszego życia. Dziękuję też innym uczestnikom TWU za świadectwa, bo wiem, jak jest trudno na ten temat się wyrazić, gdy to, co się ze mną dzieje, jest tak niepojęte. Dziękuję za doświadczenia z ostatniego Wieczoru. Chwała Panu!

Renata, 44 lata

 

Pierwszy raz na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłam w październiku 2011. Pojechałam tam wtedy z synem. Ucieszyłam się, że zgodził się ze mną pojechać, bo bardzo się martwiłam, gdyż ostatnią jego dewizą było: poszaleć i umrzeć młodo. Bałam się, żeby sobie czegoś nie zrobił, ale trudno było mu cokolwiek wytłumaczyć. Postanowiłam powierzyć jego i całą rodzinę Jezusowi. Wtedy usłyszałam słowa do kobiety, która przyjechała z  synem i powierza Bogu swoją rodzinę, że mam się nie martwić, i że Jezus jest ze mną…, i że mi wszystko wybaczył. Wszystko to było niezwykłe: i  łzy, które same płynęły, i stłuczone kolano, które przestało boleć i  mogłam swobodnie klęczeć, ale to był dopiero początek wydarzeń, które miały nastąpić, i wielkich przemian w moim życiu. Miesiąc później miałam wypadek samochodowy. Mój syn, który prowadził, myślał, że nie żyję, i  miał okazję się przekonać, jak czuje się człowiek, który traci kogoś bliskiego. Więcej już nie usłyszałam od niego, że życie jest bez sensu, a  ja mogłam się przekonać, co znaczy, że Jezus jest ze mną, i poczuć Jego obecność i niesamowite uczucie szczęścia, że jestem pod Jego opieką. Na następnych Wieczorach Uwielbienia zrozumiałam też, że słowa, że „wszystko mi przebaczył”, były po to, żebym nie bała się śmierci, a to, że tak łatwo było mi znieść ból obrażeń, to dlatego, że On niósł ten krzyż ze mną. Teraz każda codzienna Msza św. jest dla mnie cennym darem, bo mogę się spotkać się z Nim w Eucharystii. Od tej pory z  niecierpliwością czekam na każdy następny Wieczór Uwielbienia, który umacnia moją wiarę i miłość. Dziękuję Ci, Jezu, że zająłeś się moimi sprawami i zmieniłeś moje życie. Chwała Panu!

Urszula

 

Pragnę złożyć moje świadectwo z kilku Tyskich Wieczorów Uwielbienia. Dopiero teraz udało mi się zdobyć na opisanie łask, jakie otrzymałam od Jezusa na tych spotkaniach modlitewnych. Po raz pierwszy w 2008 r. Jezus uzdrowił mnie z bólów głowy, które często dokuczały mi od wielu lat. Gdy kapłan przechodził z Jezusem Eucharystycznym, zatrzymał się przede mną przez dłuższą chwilę. Potem poczułam we włosach jakby dotknięcie palcem. Nie rozumiałam tego. Jednak po dwóch latach miałam badanie komputerowe głowy i okazało się, że mam łagodnego guza na mózgu. Był zwapniony w około 70 % i przez ostatnie 3 lata badań kontrolnych guz nie rośnie. Jestem wdzięczna Jezusowi za to uzdrowienie. Na kolejnym Wieczorze Uwielbienia modliłam się o to, aby moja córka urodziła dziecko. Córka leczyła się, bo nie mogła zajść w ciążę. Nie czekałam długo na odpowiedź Jezusa. Około 9 miesięcy później trzymałam na ręku zdrową wnuczkę i widziałam szczęście mojej córki. Na następnym Wieczorze Uwielbienia prosiłam Jezusa, aby pomógł mi przyprowadzić moje dzieci na to wyjątkowe spotkanie i udało się. Córki przyszły modlić się ze mną. To wyjątkowe doświadczenie wzmocniło ich wiarę. Od 2009 roku modliłam się o zdrowie dla mojej mamy chorej na raka piersi. Po operacji, naświetlaniach i leczeniu farmakologicznym choroba zatrzymała się i  przez 4 lata nie ma przerzutów. Jestem wdzięczna Jezusowi, że uzdrawia moją mamę. Na kolejnych Wieczorach Uwielbienia Jezus uzdrowił moje kolano, po kilku miesiącach cierpień ból zniknął bez stosowania lekarstw. Nie mogłam przebaczyć mojemu mężowi krzywd i zranień, których doświadczyłam w trakcie małżeństwa. Nosiłam w sobie liczne urazy. Jezus zabrał to wszystko i uzdrowił mnie. Owoce moich modlitw i spotkań z  Jezusem na Tyskich Wieczorach Uwielbienia są piękne. Jestem wdzięczna Jezusowi, wszystkim kapłanom i osobom świeckim, które organizują te piękne spotkania modlitewne.

Anna