Na XXIV TWU przyjechałam po raz pierwszy. Nie wiedząc, po co tak naprawdę idę, liczyłam, że po prostu oddam się Panu „bardziej” niż na niedzielnej Mszy Świętej. Modliłam się cały czas za mojego męża. Miałam wrażenie, że każde zdanie jest o nim. Płakałam całe 4 godziny. Po tym wieczorze niedzielna Msza Święta nabrała dla mnie innego znaczenia. Już nie zerkałam na zegarek, nie myślałam, co ugotuję na obiad, ani, jak będzie wyglądał mój dzień z rodziną. Każdy, dosłownie każdy element jest dla mnie bardzo ważny. Teraz przyjmując Komunię Świętą mam ochotę biec przez cały kościół i krzyczeć: „Juhuuu!”, a jednocześnie w ciszy dziękować Panu za tak ogromną Miłość. Mój mąż nie awanturuje się co niedzielę, że znowu idę na Mszę, a wcześniej tak właśnie było. Niestety całą tę cudowność przysłaniał mi szczególnie jeden grzech: przeklinanie. Tak bardzo byłam zniechęcona, że nawet zastanawiałam się, czy jest sens iść skorzystać z sakramentu spowiedzi, skoro za dzień-dwa z moich ust popłyną wulgaryzmy. Nie potrafiłam już szczerze żałować za ten grzech . Bywało, że kilka dni, a nawet tygodni nie korzystałam ze spowiedzi, bo „nie ma sensu”, wpadając w jeszcze większe sidła zła, popełniając całą gamę innych grzechów i oddalając się od Boga. Tak się akurat złożyło, że kilka dni przed kolejnym TWU tak przeklinałam, że aby być w więzi z Panem poszłam do Spowiedzi Świętej tuż przed samym Wieczorem. Ze względu na ogromne kolejki w środku, poszłam na zewnątrz. Pogoda popsuła się w kilkanaście minut i zaczął padać deszcz. Przyjechałam z sąsiedniego miasta samochodem i nie przewidziałam deszczu, ubrana w krótki rękawek zmarzłam, zastanawiając się, czy wejść do środka. Ale jeszcze tylko dwie osoby i ja – myślałam. W momencie kiedy nie było na mnie suchej nitki, kapłan zapytał, czy chcemy spowiadać się w deszczu. Była moja kolej, więc bez zastanowienia powiedziałam, że tak. W tym momencie przyszedł ktoś z parasolem. Cieszyłam się, bo wiedziałam, że kapłan zostaje. Kiedy zaczęłam, deszcz ustawał bardzo szybko i słońce zaczęło przedzierać się przez chmury. Wtedy na niebie ukazały się dwie tęcze. Już nie czułam zimna. Weszłam do środka i zaczęłam się modlić. Spokojnie, w skupieniu, bez specjalnych nastawień. W pewnym momencie poprosiłam Pana Jezusa, żeby wyrwał z mojego serca tego, który mnie kusi do wulgaryzmów, i, jeśli chce, to aby go odsunął ode mnie. Powtórzyłam to kilka razy i nagle jakby coś powaliło mnie na kolana. Usta zrobiły mi się gorące i pomyślałam, że pewnie zaczyna mi robić się ciepło. Klęcząc z twarzą w dłoniach szlochałam na głos, przepraszając Pana za tyle obraz, za tyle wulgarnych słów, za wszystko. Trwało to może kilka minut. Wstałam z uśmiechem na twarzy. (…) Po TWU przez ponad trzy tygodnie z moich ust nie wyszedł żaden wulgaryzm. To bardzo długo jak na mnie. Teraz klnę mniej. Niestety robię to nadal, ale myślę, że za mało korzystam z łask danych mi od Pana. Pielęgnując teraz to, co mam, modlę się dużo za męża, bo przy nim najczęściej przeklinam. Wiem, że gdyby mąż przyjmował Komunię św., byłoby nam razem łatwiej. Mnie też. Jest to dla mnie bardzo ważne. (…) Chwała Panu!
Beata
Piszę to świadectwo, chcąc wyrazić Bogu wdzięczność za moje nowe życie, za parafię pw. bł. Karoliny, za Tyskie Wieczory Uwielbienia. Moje problemy już mnie tak przytłaczały – szczególnie te zdrowotne – że chętnie przyjęłam zaproszenie od koleżanki, żebym skorzystała z modlitwy wstawienniczej w Tychach. To było w grudniu 2013 r. i urodziłam się na nowo. Nastąpiło uzdrowienie duszy, a w następnych miesiącach okazało się, że także ciała. Moja sytuacja rodzinna jest dosyć skomplikowana – jestem szczęśliwą mamą dwójki dzieci i mam kochającego męża, tylko cywilnego. Związałam się z mężczyzną po przejściach. Pobłądziłam w życiu wiele razy, ale teraz wiem, że Jezus szuka każdego z nas i może zmienić każdą beznadziejną sytuację. Po grudniowych wydarzeniach moje życie przewróciło się do góry nogami w pozytywnym znaczeniu, więc oczywistą sprawą było moje uczestnictwo w XXIV Tyskim Wieczorze Uwielbienia (15 lutego 2014 r.).
Mój mąż nie jest szczególnie zainteresowany Kościołem i wiarą, ale widząc, że ja się w „coś” wciągnęłam, był ciekawy, ale także zaniepokojony. Bardzo pragnęłam, by pojechał ze mną na TWU i nawet wyraził wstępną chęć. Jednak im bliżej daty 15 lutego, tym więcej znajdował wymówek. Albo przeszkody same się pojawiały. Ja jednak ufałam, że pojedzie, chociaż już w ostatnim tygodniu nieustannie mówił, że nie da rady i nie muszę nawet dzieci odwozić do babci, bo się nimi zaopiekuje. Ja jednak oddałam dzieci pod opiekę dziadkom w tę sobotę. Równocześnie przez kilka tygodni modliłam się w tej intencji, żebyśmy pojechali razem. A w ostatnim tygodniu, widząc rosnące przeciwności, podjęłam także post. Na modlitwę wybierały się ze mną także sąsiadki i wyjazd planowałyśmy o godzinie 16. Tego dnia z mężem udaliśmy się na obiad do restauracji i ciągle słyszałam, że nie pojedzie. Oddałam tę sprawę Jezusowi i wierzyłam, że cokolwiek się stanie, to będzie Jego wola, a ja się z nią zgodzę. W zasadzie szykowałam się już do wyjazdu – była godzina 15.15 – i nie bardzo wierzyłam, że mąż pojedzie, gdy nagle usłyszałam radosny głos: „Wiesz, to jednak pojadę z tobą”. Moje serce wybuchło wewnętrzną radością i chwałą dla Pana Jezusa. Na TWU Pan Jezus nas pobłogosławił i to było bardzo mocne doświadczenie – wewnętrzne uniesienie, kołatanie serca. Mój mąż przeżył to samo, ale oczywiście szybciutko wytłumaczył sobie to naukowo. Byłam oczywiście na kolejnych TWU w czerwcu, październiku bez męża i wiem, że wtedy w lutym to był szczególny sposób, w jaki Jezus dotknął naszych serc. Mój mąż nadal tego nie rozumie, ale i tak jest pięknie. Nadal „walczę” o nawrócenie mojego męża i ufam Panu, bo On tylko zna te nasze ścieżki i nasze największe bolączki i pragnienia. Jezu, prowadź za rękę!
Karolina
Nigdy nie zapomnę pierwszego w moim życiu Tyskiego Wieczoru Uwielbienia. Na pierwszy, XXIV Wieczór, pojechałam razem z narzeczonym. Nie słyszałam wcześniej o tych szczególnych spotkaniach w Tychach. Kiedy zaproponowałam narzeczonemu przyjazd na czuwanie, podszedł do tego sceptycznie. Pełno obcych ludzi w kościele, parę godzin spędzonych nie wiadomo do końca na czym, wypędzanie złego ducha? Stwierdził, że to nie dla niego. Bał się. W tę październikową sobotę około godziny 17:00 postanowiłam ostatni raz zapytać narzeczonego, czy może jednak zmienił zdanie i chce pojechać do Tychów, aby zobaczyć, co sprawia, że tylu ludzi gromadzi się w kościele, by wielbić Boga. Jego reakcja mnie zaskoczyła. Od razu się zgodził i czym prędzej pojechaliśmy do Tychów. W trakcie jazdy oboje byliśmy zdziwieni naszym wewnętrznym pragnieniem, które tak nagle się pojawiło – by znaleźć się w kościele błogosławionej Karoliny Kózkówny. Widok tłumów, które zmierzały do kościoła, a później wyraz twarzy ludzi, którzy ten kościół wypełniali, był dla nas zaskakujący. Zajęliśmy miejsce na schodach, cieszyliśmy się, że możemy chociaż widzieć ołtarz. Wspólna Eucharystia była dla mnie zupełnie inna od tych, w których do tej pory uczestniczyłam. Podczas czuwania łzy wielokrotnie spływały mi po policzkach. Czasem z powodu własnego rachunku sumienia, czasem ze wzruszenia usłyszanymi świadectwami, czasem z powodu radości osób wychwalających Boga, a czasem z powodu łez osób siedzących blisko mnie czy wykrzykiwanego cierpienia ludzi zmagających się ze złem.
Przyjechałam do Tychów z ciekawości, jednak okazało się, że nie jestem w stanie pozostać biernym obserwatorem wydarzeń dziejących się obok mnie. Ja również chciałam czegoś doświadczyć, coś przeżyć. Nie spodziewałam się jednak, że dostanę znacznie więcej. Pierwszy raz w życiu poczułam więź ze wspólnotą, z Kościołem. Poczułam, że wszyscy razem zgromadziliśmy się w tym jednym miejscu, w jednym celu – by spotkać się z Jezusem. Prawdziwie spotkać się z żywym Bogiem.
Przez 26 lat wychowywałam się w poczuciu wolności co do podejmowanych wyborów w kwestiach wiary i religii. Nie rozumiałam słów, które padały z ambony na niedzielnych mszach. Nie rozumiałam sakramentu Eucharystii. Nie przywiązywałam większej wagi do spowiedzi. Powtarzałam za innymi – czasem znaczącymi w moim życiu osobami – słowa, które wyrażały zwątpienie, oburzenie, nieraz pogardę. Modlitwa była dla mnie okazją do proszenia, nie do dziękowania. Święta – tylko tradycją. Grzechy były kwestią odpowiedniej interpretacji, Pismo Święte – księgą tak naprawdę martwych słów. Bóg – bliżej nieokreśloną siłą, z którą być może zetknę się po śmierci. Tak właśnie widzę większość swojego życia. Wydawało mi się, że wierzę w Jezusa Chrystusa. Teraz dopiero wiem, co znaczy słowo WIARA. Ile się w tym słowie zawiera. Czego to słowo ode mnie wymaga i ile mi daje. Mój narzeczony również wyjątkowo przeżył czas Tyskiego Wieczoru Uwielbienia. Oboje poczuliśmy się silniejsi jako para przyszłych małżonków. Oboje doświadczyliśmy spotkania z żywym Bogiem, mimo tego, że nie rozmawialiśmy ze sobą w trakcie czuwania. Wróciliśmy odmienieni. Wychodząc z kościoła miałam ochotę podzielić się swoim doświadczeniem z kim tylko się da. Byłam taka szczęśliwa, pełna nadziei i wiary. Ten jeden Wieczór sprawił, że postanowiłam zmienić coś w swoim życiu. Kolejne Tyskie Wieczory Uwielbienia zagościły w naszych sercach. Te spotkania są dla nas bardzo ważne. Od tego momentu, od pierwszego Wieczoru w Tychach, czuję moc modlitwy, czuję obecność Boga w moim życiu, widzę Boga w drugim człowieku, nie wyobrażam sobie niedzieli bez uczestnictwa we Mszy świętej, wsłuchuję się w słowa, które głoszą księża, mam wewnętrzne pragnienie życia według słowa Bożego. Pierwszy raz w życiu po prostu CHCĘ. Od tamtego Wieczoru wydarzyło się wiele dobra. Spotkałam na swojej drodze Chrystusa, który wielokrotnie wyciągał do mnie rękę i – jakby ktoś chciał usłyszeć – dał mi dowód swojego istnienia. Nie zawsze jednak potrafiłam wytrwać w postawie wdzięczności za otrzymane łaski.
Mogę spokojnie stwierdzić, że dopiero od dwóch lat mówię Jezusowi TAK. A raz „wybrawszy, ciągle wybierać muszę”, co dla mnie oznacza, że to życie, teraz już małżeńskie, życie we dwoje, nie zawsze jest tak proste, jakbym tego chciała. Zmagam się, jak każdy człowiek, z różnymi trudnościami, problemami, rodzinnymi zawirowaniami. Wiem jednak, że nie jestem już w stanie zwątpić w istnienie Boga żywego, nie jestem w stanie zwątpić w Jego obecność w życiu każdego z nas. Wiem również, że On czeka na każdego i daje o sobie znać. Nie jest jednak nieproszonym gościem. Nie „wpycha się” na siłę do naszych domów, do naszych serc. Ja znalazłam Boga po 26 latach życia i możecie mi wierzyć, że to najlepsze, co mogło mnie spotkać. Chwała Panu!
Agata, 28 lat
Chcę podziękować Bogu za cud mojego uzdrowienia z choroby nowotworowej. W 2008 roku zachorowałam na raka piersi. Przeszłam ciężkie leczenie: chemioterapię, operację i radioterapię. Przez kolejne lata trwała hormonoterapia. W 2013 roku zaczęłam się czuć bardzo źle. Czułam bóle ciała, zmęczenie, coraz trudniej wstawałam z łóżka. Wiązałam to z hormonoterapią, którą przechodziłam. Bolało mnie coraz bardziej lewe biodro. Lekarze twierdzili, że to z powodu obciążania biodra lewego wywołanego utykaniem po zwichnięciu stawu skokowego w 2006 roku. Zdjęcia rentgenowskie niczego nie wykazywały. W październiku 2013 roku ból był tak silny, że po kolejnym badaniu wyszła zamiana w kości biodrowej. Czekała mnie operacja, która odbyła się w grudniu. Po zrobieniu badania tomograficznego wyszło, że mam przerzuty do kości w biodrach, krzyżu, klatce piersiowej. Potwierdził to wynik badań histopatologicznych , które otrzymałam w styczniu. Diagnoza, nie wróżyła dobrze, lekarz w szpitalu poinformowała mnie, że to bardzo poważny stan i przede mną tylko terapia przeciwbólowa. Te wszystkie informacje zewnętrze, które do mnie dochodziły wywoływały jakiś niespotykanie spokojny stan. Byłam gotowa na pójście do domu Pana. Czułam jedność z Bogiem. Po paru tygodniach przyszło jednak zwątpienie. Nastąpiło zawirowaniu umysłu, emocji, ciała. Czułam się źle. Stan jedności z Bogiem gdzieś uleciał. Pamiętam jeden czwartkowy, styczniowy dzień. Leżałam w łóżku słaba, coś we mnie się zapadało, bolała mnie cała klatka piersiowa. Nie umiałam wstać. W tym czasie ból klatki piersiowej i biodra dokuczał mi, brałam 3 razy w ciągu dnia tabletki przeciwbólowe. Była godzina 13.00 po południu. Powiedziałam do Boga: Boże ja już więcej nie mam siły, zbyt wiele ciężarów na mnie spadło w ostatnim czasie. Jestem zbyt słaba i nie dam rady drugi raz przechodzić tego leczenia. Jak możesz to mnie zabierz, tylko proszę oddal ode mnie to ponowne leczenie. Moja rodzina płakała i nie wiedziała co zrobić ze mną. Nie był to jeszcze stan agonalny, ale ja czułam się tak jakbym miała umrzeć. Po około godzinie nagle ujrzałam przed sobą białe promienie, potem białą gołębicę i na dole chrzcielnicę. Zaskoczył mnie ten obraz. Co on oznacza pomyślałam? Za kolejne pół godziny nagle poczułam chęć wstania z łóżka, co też zrobiłam. Od tej pory zaczęłam pomaleńku lepiej funkcjonować. To był styczeń. Bardzo też zapragnęłam pojechać 15 lutego na Tyski Wieczór Uwielbienia, o którym usłyszałam od szafarza, który w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia przyniósł mi komunię świętą. Prosiłam Boga, aby mieć na to siły.
Kiedy przyszedł ten dzień czułam się dobrze i na tyle silna aby pojechać. Pojechaliśmy wcześniej, abym mogła usiąść. Byłam jednak przygotowana na to, że wcześniej wyjdę z Kościoła. Kiedy weszliśmy do Kościoła skierowaliśmy się do pięknej bocznej kaplicy. Znaleźliśmy miejsce siedzące. Kiedy tak rozglądałam się dokoła, nagle mój wzrok przykuł widok zawieszonej gołębicy nad chrzcielnicą. Poczułam ciepło. Pomyślałam: przecież ja ten obraz widziałam we własnym umyśle w pamiętny styczniowy czwartek. Poczułam przypływ sił. W dalszej części Wieczoru Uwielbienia usłyszałam słowa modlitwy za tych, którzy mają problemy z kośćmi i problemy z chodzeniem oraz za tych, którzy zmagają się z nowotworami. To właśnie do mnie są skierowane te słowa – pomyślałam. To słowa o mojej chorobie. Kiedy ksiądz podszedł do mnie z Najświętszym Sakramentem, fala ciepła przeniknęła do mojej duszy. Na Wieczorze Uwielbienia wytrzymałam do końca. Sześć godzin. To był dar Boży, za który Bogu dziękuję. Od tego czasu zaczęłam czuć się silniejsza.
Rozpoczął się czas działania Pana Boga. Zewsząd otaczała mnie modlitwa wielu ludzi. Czułam się coraz lepiej. W maju usłyszałam od lekarza, że tego nie da się wyleczyć. Po tej informacji przyszła myśl: ziemski lekarz nie uleczy, ale poczekam na informacje od lekarza Boskiego. Mój stan z dnia na dzień się polepszał. Bóle ustępowały. Nie brałam już żadnych środków przeciwbólowych. Pod koniec maja przyszła kolej na konfrontację tomograficzną. Odbyła się ona 29 maja 2014 roku. Wynik miałam odebrać jedenaście dni później. W tym dniu (9 czerwca) poszłam też pierwszy dzień do pracy, bo tak się dobrze czułam. Mój mąż odebrał wynik o godzinie 14.00 po południu. Za 15 minut zadzwonił do mnie. Usłyszałam , że płacze. We mnie był spokój. Przez łzy wyszlochał – choroba cofnęła się, jesteś zdrowa. Potem zapadła cisza. Zaczęłam się modlić, płakać i dziękować. To cud – zaczęli mówić ludzie. Ja też czułam i wiem, że to sprawił Bóg. Wysłuchał modlitw wielu ludzi, a słowa usłyszane podczas Tyskiego Wieczoru Uwielbienia stały się rzeczywistością. Bóg objawił swą moc. Dziękując Mu za tę łaskę, przyjmuję ten dar z bezgraniczną wdzięcznością. Chwała Panu.
Aleksandra, 51 lat
XXIV Tyski Wieczór Uwielbienia był moim kolejnym, wprawdzie nie na wszystkich byłam obecna, ale na wielu byłam choćby tylko dlatego że parafia Błogosławionej Karoliny jest moja parafią. Różne myśli i odczucia miałam będąc na tych pierwszych wieczorach, wielu rzeczy nie rozumiałam. Czasem czułam bliskość Ducha Św., ale podczas XXIV wieczoru zostałam uzdrowiona z dolegliwości cielesnej, bardzo dokuczliwej. Bardzo bolał mnie staw biodrowy i miałam problem z poruszaniem się. Najgorzej było wstać. Jak się trochę rozruszałam to jakoś dzień mijał, ale było coraz gorzej. Idąc do kościoła zabrałam ze sobą składane krzesełko, bo bałam się, że nie dam rady stać. Po powrocie do domu zapomniałam o tym ze biodro mnie bolało i nie zastanawiałam się dlaczego jestem jakby lżejsza i mogę wstawać i siadać bez problemu. O moim bólu zapomniałam, aż ktoś zapytał co z moim stawem biodrowym zrobiłam, że chodzę tak lekko. Dopiero wtedy sobie uświadomiłam kiedy mnie przestał boleć. Teraz wiem ze od czterech miesięcy mnie nie boli i mogę normalnie funkcjonować. Teraz wiem ze Pan zechciał mnie uzdrowić i oto jestem zdrowa i mogę służyć innym. CHWAŁA PANU!
Maria, 60 lat
Na XXIV Tyski Wieczór Uwielbienia miałam wcale nie jechać. Mąż umówił się na wyjazd ze swoimi braćmi, którzy w ostatniej chwili się wycofali. Kilka dni wcześniej zrobił mi się stan zapalny dużego palca u nogi, z każdym dniem było gorzej i po weekendzie planowałam iść do lekarza. W dniu wyjazdu bolał mnie kręgosłup, do tego palec i tak mi się nie chciało jechać, ale żal mi było męża, że bracia po raz kolejny go zawiedli, więc postanowiłam jechać. Był to nasz pierwszy Wieczór Uwielbienia i nie wiedzieliśmy jak to wszystko wygląda. Gdy zobaczyłam ile ludzi przyjechało i, że nie ma nawet szansy wejść do środka a o miejscu siedzącym nie było nawet co marzyć to się załamałam bo nie wiedziałam jak wystoję z moim kręgosłupem. Udało nam się wejść do środka, wprawdzie staliśmy w samym tyle, ale jednak. Cały czas prosiłam Ducha Świętego o pomoc, bym wystała. Kręgosłup nie przestał boleć, ale stałam i to było najważniejsze. Kiedy zaczęły się prośby o uzdrowienia poprosiłam o uleczenie mojego palca. Potem jednak wydało mi się to takie głupie, bo ludzie prosili o uzdrowienie z nowotworów a ja o głupi palec. Stwierdziłam, że z moim palcem jakoś dam radę a zaczęłam prosić by Bóg uzdrowił kogoś innego. Po przyjeździe do domu, o ile dobrze pamiętam Wieczór Uwielbienia był w sobotę, w Niedzielę nic się nie zmieniło. W poniedziałek rano gdy wstałam byłam zdrowa. Palec nie bolał mnie ani trochę, jak by nigdy nie był chory. Chwała Panu.
Edyta, 39 lat
Na dzień przed XXIV Wieczorem Uwielbienia mijają prawie trzy lata, kiedy to po raz pierwszy przyjechałam na to spotkanie. Do tej pory nie złożyłam świadectwa, choć minęło już tyle czasu. Pochodzę z Tychów. Tu mieszka cała moja rodzina, jednak wraz z mężem zamieszkaliśmy w stolicy. Na pierwszy Wieczór zaprosiła mnie moja szwagierka. Jechaliśmy 300 km ze swoją intencją. Mamy starszego syna, jednak długo staraliśmy się o drugie dzieciątko. Kiedy już daliśmy sobie spokój z oczekiwaniem, postanowiłam mocno zawierzyć się Panu Jezusowi i prosić całym sercem. Pamiętam jak dziś, kiedy kapłan stanął tuż przede mną z monstrancją, płakałam, modliłam się i żarliwie prosiłam o dar narodzin. Minęły dwa miesiące, syn miał uroczyste zakończenie przedszkola, a ja w tym dniu dowiedziałam się, że będę znowu mamą. Serce było przepełnione radością i strachem. Ciąża okazała się zagrożona. Czekaliśmy i ufaliśmy Bogu. Gdy nadszedł czas kolejnego Wieczoru Uwielbienia, wiedzieliśmy, że będziemy na nim na pewno. W stanie zagrożonej ciąży, z grypą, którą wtedy przechodziłam, pojawiliśmy się w Tychach. Na kolejnym badaniu USG okazało się, że krwiak na łożysku wchłonął się. Następne 4 miesiące były czasem modlitwy i oczekiwania, przeplatane dalszymi przykrymi sytuacjami. Julia przyszła na świat cała i zdrowa. Za dwa tygodnie skończy 2 lata. Została ochrzczona w tutejszej świątyni przez księdza Marcina, w miejscu, w którym została wyproszona. Przepraszam, że dopiero dziś daję swoje świadectwo. Dziękuję Bogu całym sercem za ten dar. Chwała Panu!
Marzena, 39 lat
19 października 2013 r. uczestniczyłam wraz z córką i jej mężem w XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Modliłyśmy się każda w swojej intencji. Ja w szczególności o pracę dla syna i wyjście z nałogu pijaństwa dla brata, którego wcześniej namawiałam na to spotkanie, ale odmówił. Syn właśnie dostał pracę, z której jest zadowolony, natomiast za brata muszę się jeszcze modlić, chociaż są małe chwile, kiedy myślę, że jest trochę lepiej. Ale w szczególności chcę przekazać świadectwo córki, prosiła mnie o to. Otóż pracuje w sklepie z koleżanką, która nie chodziła do kościoła, nie chodził również jej mąż ani rodzice, ani teściowie, ani brat (zmarł w młodym wieku w wielkich cierpieniach). Koleżanka ma natomiast 10-letnią córeczkę, która była w Pierwszej Komunii (bo tak wypadało, żeby nie odstawała od grupy), a która codziennie klęka do porannej i wieczornej modlitwy, nie mając żadnych wzorców w domu. Córka zaczęła więc koleżance opowiadać o swoich przeżyciach z Wieczoru Uwielbienia. W tym czasie do sklepu nie weszła ani jedna osoba, co normalnie nie jest możliwe. Koleżanka córki miała mnóstwo pytań. Zaczęła się nawet zastanawiać, jak by to było, jeżeli poszłaby do spowiedzi, ale bała się, że ksiądz będzie na nią krzyczał. Po urlopach, kiedy się spotkały, koleżanka oznajmiła, że pewnego dnia córka poprosiła ją, by poszła z nią do kościoła, bo sama się boi. Stojąc z tyłu kościoła ciągle zerkała na konfesjonał, gdzie siedział ksiądz i nie było żadnej kolejki do spowiedzi, więc podeszła, przystąpiła do spowiedzi i, o dziwo, nikt na nią nie krzyczał i od niepamiętnych czasów poszła do Komunii św. Tak jest do dzisiaj, modli się teraz, żeby to samo uczynił jej mąż. A córeczka jest przeszczęśliwa, że może do kościoła chodzić razem z mamą.
Teresa, 54 lata
Nie wiem, od czego zacząć… Może od tego, że nie umiem ująć w słowa tego, co się stało na tamtym Tyskim Wieczorze Uwielbienia… Już chyba piąty raz próbuję napisać to świadectwo. Nie wiem, jak to zrobić… Na każdym Tyskim Wieczorze Uwielbienia dzieje się coś niesamowitego. Za każdym razem. Odczuwam bliskość Jezusa, Jego niesamowitą Miłość… Najpierw chciałam jeszcze napisać o czymś, co zdarzyło się na wcześniejszym Tyskim Wieczorze Uwielbienia, nie wiem którym, nie pamiętam. Od lat jestem nękana przez szatana. Po tamtym Wieczorze to się skończyło. Poczułam się bezpieczna… Byłam bardzo wdzięczna Panu i szczęśliwa. Jednak po miesiącu albo dwóch to wróciło… Wtedy zrozumiałam, że taka jest wola Pana, muszę UFAĆ i wiem, że razem z Panem go pokonamy. „Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? Żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec.” Nie wiem, dlaczego piszę o tym dopiero teraz, żałuję, że nie podzieliłam się tym wcześniej. Przepraszam… Bardzo żałuję, w końcu przecież zostałam uzdrowiona! Ale teraz chciałabym jeszcze napisać o XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Czułam, że mam tam pojechać… po prostu to czułam. Jak weszłam do kościoła, od razu poczułam się bardzo szczęśliwa. Zawsze staliśmy z tatą na balkonie, ale tym razem chciałam stać na dole, żeby kapłan z Najświętszym Sakramentem mógł przejść koło mnie. Jak znaleźliśmy miejsce, zaczęłam czytać tę karteczkę, którą dostaje się przy wejściu. Zrozumiałam, że muszę wierzyć w to, że Bóg wysłucha moich próśb i je spełni, że muszę w to wierzyć całym sercem, że muszę to wiedzieć. I tak zrobiłam. Uwierzyłam całym sercem. Po chwili zaczęłam rozmawiać z Bogiem. Jego głos… jest taki piękny, taki miłosierny, taki cudowny… Nie ma słów, które potrafią go opisać…Po prostu słysząc Jego głos człowiek się jakby rozpływa, jakby mdlał ze szczęścia i spokoju… Jakby się zatapiał w miłości… Jeszcze trwała poprzednia Msza św. a ja już z Nim rozmawiałam! Już doświadczyłam tylu łask! Odpowiedział mi na pytanie, które zadawałam Mu od miesiąca: Czy mój dziadek jest w Niebie? I na wiele innych pytań też. Powiedział kilka rzeczy, dał mi Siebie poczuć, poczuć Jego Miłość. Powiedziałam Mu, że to, o co proszę, się spełni. Potwierdził. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje! Nie miałam pojęcia, co dzieje się dookoła. Kiedy rozmawia się z Bogiem, znika cały świat. Wszystko. Człowiek jest jakby nieobecny. Wszystko znika. Jest tylko Bóg, Jego Miłość i ty. Zadałam Mu pytanie i w tym momencie „wróciłam na ziemię”, ale tylko na kilka sekund, bo w Ewangelii była dokładna odpowiedź na moje pytanie. Potem znowu wszystko zniknęło. Podczas tego Wieczoru Pan spełnił wszystkie moje prośby. Miałam już tak kilka razy w życiu, że spełniał każdą moją prośbę, niezależnie od tego, czego dotyczyła. Jednak za każdym razem to jest takie piękne, niesamowite i niewiarygodne. Jestem tak strasznie wdzięczna za wszystko, co się tam stało, za Jego każde słowo, za każdą spełnioną prośbę, za mojego Dziadka, za to, że dał mi poczuć swoją Miłość, za to, że wysłuchał mojej intencji i dał niesamowitą łaskę mi i osobom, za które się modliłam, za wszystko, co mam, za to, że mogę się podzielić z innymi moją radością, tym świadectwem, po prostu za WSZYSTKO. To, co napisałam, jest wielkim skrótem tego, co się zdarzyło i wiem, że o czymś nie napisałam, o czymś zapomniałam, doświadczyłam tylu łask… Chciałabym tylko jeszcze raz przeprosić, że daję to świadectwo dopiero teraz i że nie wysłałam świadectwa z tamtego wcześniejszego Wieczoru. I jeszcze raz dziękuję za wszystko. CHWAŁA PANU!!!
Paulina, 14 lat
Drżało mi ciało (głównie nogi), cierpiałem na depresję, leczyłem się neurologicznie, ale nic nie pomagało. Po XXIII Tyskim Wieczorze uwielbienia zostałem uzdrowiony. Moje ciało się nie rusza, mimo że nie biorę już leków. Miałem z tym problem już gdy byłem dzieckiem, ale dopiero teraz żyję inaczej. Chwała Panu.
Marcin, 38 lat
To był mój kolejny Tyski Wieczór Uwielbienia. Jak sięgam pamięcią, byłam i jestem osobą, której strach towarzyszył przez całe życie, w szkole podstawowej, średniej, w pracy, strach o dzieci. Byłam wychowana w normalnej rodzinie, bez przemocy i pijaństwa, więc skąd ten strach? Idąc na TWU pomyślałam: „Co by było, gdybym usłyszała coś, co mnie dotyczy?” i poczułam lęk i strach, więc pomyślałam: „Lepiej nie”. Kiedy usłyszałam w kościele imię Krystyna, której strach towarzyszy przez całe życie – łzy same płynęły, pomyślałam, że to nie chodzi o mnie, może jest druga taka osoba jak ja. Jeżeli tak było, to znaczy, że Jezus kocha nas dwie. Chwała Panu!
Krystyna, 54 lata
Brałam udział w XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Gdy tylko dotarłam do kościoła, zaczęłam się źle czuć. Było mi słabo, ale myślałam, że powodem była moja choroba. Po krótkim czasie słabościom towarzyszył strach, co się zaraz wydarzy. Gdy kapłan zaczął wprowadzenie do Mszy, dostałam duszności i coraz gorzej się czułam. Byłam bliska tego, aby wyjść z kościoła, ale przecież jeszcze tak naprawdę nawet Msza się nie zaczęła. Postanowiłam zostać… Gdy tylko zaczęła się Msza, już nie byłam w stanie ustać na nogach, a moja modlitwa to był jeden wielki bełkot, którego sama nawet nie rozumiałam. Zdenerwowanie było ogromne, bo nie umiałam zrozumieć, co się dzieje. Większości Mszy w ogóle nie pamiętam. Nie byłam w stanie nic zrozumieć. Strach przed ludźmi, a przede wszystkim przed tym księdzem, który odprawiał Mszę, stawał się ogromny i bardzo mnie to denerwowało, bo nie umiałam nad tym zapanować. Z ogromnym trudem udało mi się wykrztusić „Niech się dzieje wola Twoja!” i w tym momencie, jakby na zawołanie, przede mną stanął ksiądz z Przenajświętszym Sakramentem. Wtedy zaczęło mną rzucać w każdą stronę, krzyczałam nieswoim głosem, a paraliż ciała był tak wielki, że nie byłam wstanie nad niczym panować… Ksiądz podszedł jeszcze bliżej, wypowiedział jakąś modlitwę i wszystko się uspokoiło. Potem już w całkowitym spokoju modliłam się i uwielbiałam Pana. Chwała Panu.
Ania, 30 lat
Ostatnim razem na Tyski Wieczór Uwielbienia wybrałem się z pewnym dysonansem, ponieważ moja ciocia obchodziła urodziny, a ja, nie biorąc pod uwagę sytuacji, w której obchodziłaby swoje święto w sobotę (urodziny miała 17 października), jadę do Tychów. Potem pojawiła się kolejna wątpliwość: byłem w kościele już na mszy o 17.00 i zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie za długo. Jednak już na modlitwie uwielbienia poczułem, że (nie wiem, jak to inaczej określić) jestem bardziej normalny niż zwykle. Ponadto poczułem solidarność z pozostałymi modlącymi się osobami (szczególnie z uwolnionymi), a nawet byłem na granicy płaczu, gdy ktoś z diakonii wymienił czyjeś imię. Odezwało się również u mnie coś jakby instynkt ojcowski wobec innych. Jest to zapewne związane z moim powołaniem do samotności, którą mam wykorzystać do pomocy innym (czy to nawracając, czy pomagając drugim). Po modlitwie wyszedłem bardziej zdystansowany do życia, co jest w moim wypadku bardzo znaczące, gdyż w gimnazjum myślałem nad samobójstwem tylko z powodu ocen, a w średniej szkole podchodziłem do tego dwa razy i do dziś mam słabą psychikę. Jednak Pan mi pomaga, tak jak to zrobił na ostatnim Tyskim Wieczorze Uwielbienia.
Michał, 25 lat
Słowa płynące do konkretnych wymienianych osób były pełne miłości i miałem wewnętrzne przekonanie, że i do mnie Pan w ten sposób by mówił. Chwała Panu.
Piotr, 58 lat
Mój powrót do wiary zaczął się praktycznie na przełomie listopada i grudnia 2012 r., gdy po praktycznie trzyletnim okresie postanowiłem coś ze sobą zrobić i poszedłem do spowiedzi. Wtedy zaczął się Rok Wiary, o czym nie miałem zresztą pojęcia, bo i skąd, jak nie chodziłem do kościoła. Od tego czasu spowiadam się regularnie i regularnie też uczęszczam na Msze. Pierwszy raz byłem na XXI Tyskim Wieczorze Uwielbienia i było to najbardziej emocjonujące spotkanie, najbardziej je przeżywałem. Wtedy Bóg dał mi pierwszy znak, a mianowicie ksiądz, który chodził z Najświętszym Sakramentem, stanął przede mną i zrobił znak krzyża. XXII TWU nie był już tak podniosły i nie mogłem do końca skupić się na modlitwie przez płaczące osoby, ale jednocześnie dał mi siły do kolejnego spotkania. Na XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia otrzymałem kolejny znak od Jezusa. Praktycznie na samym początku modlitw zacząłem się modlić w myślach, że w zasadzie to nie mam takich problemów jak inni ludzie, jestem zdrowy, nikt mnie jakoś specjalnie nie skrzywdził, i wtedy usłyszałem: „Pan Jezus bierze teraz w swoje dłonie serce Adama, który sobie myśli, że tak naprawdę te jego problemy nie są tak istotne jak te, które do tej pory padły. Twoje problemy są dla Mnie równie ważne.” Słysząc to nie dowierzałem, bo w zasadzie w tym samym momencie właśnie tak się modliłem. Niestety zamiast się skupić na słowach to zastanawiałem się nad tym, czy to jest do mnie, czy jakiegoś innego Adama. Jednak słowa te zasiały ziarno w moim sercu i mam nadzieję, że okaże się ono żyzną ziemią. Jeszcze czasem jest we mnie trochę niedowierzania, ale teraz wierzę, że te słowa Jezus skierował do mnie, a skoro tak, to muszę rozwijać swoją wiarę i samego siebie, abym postępował tak, jak chce tego Pan Jezus, co czasem jednak nie jest proste. Wiem jednak, że skoro Bóg jest ze mną to, pomoże mi pokonać wszystkie problemy i przeciwności. Chwała Panu.
Adam, 29 lat
Na XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia było wspaniale. To był mój pierwszy raz. Kiedy kapłan zaczął wychodzić pomiędzy ludzi i błogosławić Najświętszym Sakramentem, odczułem, że Pan mi błogosławi już za pierwszym uczynionym monstrancją znakiem krzyża. Nie wiedziałem, że ksiądz z Najświętszym Sakramentem już wychodzi do ludzi i zaczyna błogosławić. Upadłem na kolana i zesztywniałem ze złożonymi dłońmi, chociaż ludzie wokół mnie stali, bo było to kilka metrów od Najświętszego Sakramentu. Odczułem wielką moc płynącą z Hostii św. Potem było normalnie. Gdy kapłan błogosławił mnie z bliska, nie działo się nic dziwnego. Zrozumiałem, że Bóg od razu do mnie przyszedł i mi pobłogosławił. Kiedy trwała modlitwa uwielbienia, poczułem jakby Ktoś dotykał dłonią mojej głowy. Nie wiedziałem, czy to Bóg, czy zwykłe mrowienie bez powodu, więc nic z tym nie zrobiłem. Kiedy przestałem to czuć, zaczęła się piosenka „Wyciągnij nade mną swoją rękę, Panie”. Zrozumiałem, że Bóg zrobił to już wcześniej. On działa, kiedy chce. Dał mi odczuć Swoją miłość do mnie na tym wieczorze. Chwała Mu.
Paweł, 18 lat
W czasie ostatniego Wieczoru Uwielbienia 19-tego października, w czasie błogosławienia Najświętszym Sakramentem, w pewnym momencie przestałem odczuwać bolesność w kręgosłupie, poniżej kręgów szyjnych między barkami. Do tej pory w tym miejscu często odczuwałem tę bolesność, czy to przy ruszaniu szyją, czy to jak próbowałem wyprostować plecy na oparciu fotela – nie mogłem bez bólu się wyprostować. Działo się tak od długiego czasu. Od tego Wieczoru Uwielbienia nie odczuwam tej bolesności.
Gustaw, 58 lat
W Tyskich Wieczorach Uwielbienia uczestniczyłam już 5 razy. Jestem szczęśliwa, że mogłam doświadczyć obecności i miłości Boga. Nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z Jezusem, wręcz tęsknię za Nim. Tyskie Wieczory odmieniły moje życie duchowe, pogłębiły wiarę , spowodowały że jest ona żywa. Cieszę się każdą eucharystią, często się wzruszam podczas mszy, lub nabożeństw, szczerze pokochałam Jezusa i cieszę się tą miłością. Mimo trudnego życia jestem szczęśliwa gdyż Bóg nadaje mu sens. Jeśli chodzi o spray zdrowotne, jestem po amputacji lewej nogi, na skutek choroby nowotworowej. Podczas mojego pierwszego Wieczoru prosiłam Jezusa aby utrzymał w zdrowiu moją prawą nogę, bym mogła jakoś w życiu funkcjonować, wtedy poczułam ciepło w tej nodze, modliłam się również o to, aby nowotwór nie wrócił. Jezus wysłuchał mych próśb, bo jestem zdrowa i dobrze sobie radzę w życiu. Natomiast podczas mojego trzeciego Wieczoru, prosiłam Jezusa by mnie przytulił i wtedy poczułam, jakby Ktoś bardzo delikatnie „musnął” moich włosów, tak że odruchowo uniosłam rękę w kierunku głowy. Najważniejsza jest jednak dla mnie modlitwa uwielbienia i słowa kierowane do nas przez Jezusa. Chwała Panu.
Faustyna, 40 lat
Dowiedziałem się o Tyskim Wieczorze Uwielbienia od siostry, pierwszy raz poszedłem z ciekawości i z bojaźnią, poczułem moc jaka tu panuje i bardzo mi się spodobało. Na ostatnim spotkani a zarazem trzeci z kolei dostałem wielkiej łaski uzdrowienia, do tej pory się zastanawiam dlaczego ja. Usłyszałem, żeby osoby z problemami z kręgosłupem podniosły ręce w pierwszym momencie pomyślałem że to nie do mnie, chociaż pobolewał mnie kręgosłup dość często a ból był tak wielki że bolała mnie również głowa, ale zobaczyłem osoby młodsze ode mnie, które unoszą ręce i mówię sobie dlaczego nie ja i również uniosłem ręce modląc się. Od tamtego czasu nie mam żadnych problemów z kręgosłupem ani bólów głowy. Dziękuję Ci Boże. Amen.
Andrzej, 43 lata
To był mój kolejny Tyski Wieczór Uwielbienia. Na wcześniejszym mnie nie było, ale teraz znów Pan postawił na mojej drodze osobę, z którą mogłam pójść na to duchowe wydarzenie i dostąpić tak wielu łask. Szczególnie chciałam, prosić o uleczenie mnie z rany przeszłości, tak by nie wpływała ona negatywnie na moje życie, w tym duchowe, oraz na relacje z ludźmi. Po bolesnych przeżyciach walczę ze stanami emocjonalnymi, które utrudniają mi czasami normalne funkcjonowanie. Przejawia się to np. w obniżonym nastroju, zamknięciu się w sobie, czarnych myślach czy też w problemach z oddychaniem. Taką też obawę miałam, wybierając się na Tyski Wieczór Uwielbienia – bałam się, że nie będę mogła dobrze przeżyć tego czasu z powodu uczucia duszności. Tak się jednak nie stało, Pan pomógł mi w prawdziwej radości i pokoju przeżyć to szczególne z Nim spotkanie. Jego owoce odczuwam obecnie również w swoim codziennym życiu. Jestem dużo spokojniejsza, potrafię być bardziej wdzięczna i radosna, zaś rozchwianie emocjonalne nie dokucza mi tak, jak wcześniej. Wierzę, że Pan stale mnie umacnia i uzdrawia. Chwała Panu!
Kasia, 27 lat
Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus! 9.10.2013 r. uczestniczyłam, wraz z mężem i znajomymi, w XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Byłam po raz pierwszy. Koleżanka, która już wcześniej była na Tyskim Wieczorze Uwielbienia, opowiedziała nam o swoich bardzo pozytywnych odczuciach i zachęciła, żebyśmy pojechali razem. Tak też się stało. Pomyślałam, że nigdy dość wielbienia Boga za to, że jest, i za wszystko, co dla nas czyni. Nie miałam jednej konkretnej intencji, miałam ich wiele. Chciałam Bogu dziękować, przepraszać Go i prosić, także w intencjach moich znajomych bliskich i dalszych. W czasie Mszy św. przyjęłam Pana Jezusa w Komunii św. A tego, co wydarzyło się potem, do dziś nie mogę zrozumieć. Kiedy rozpoczęła się modlitwa uwielbienia i niektórzy z obecnych zaczęli się modlić „językami”, nie mogłam się skupić, wewnętrznie odczuwałam jakiś dziwny niepokój, musiałam włożyć wiele wysiłku, żeby Boga uwielbiać i skoncentrować się na modlitwie. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie przeżyłam. Gdy po skończonym nabożeństwie wyszliśmy z kościoła miałam w głowie pełno pytań, a w sercu niepokój. Koleżanka zauważyła, że coś jest nie tak. W drodze do domu (ok.1,5 godz.) odmówiliśmy różaniec, ale ja wciąż nie mogłam się uspokoić. Wróciliśmy późno. Nie mogłam zasnąć, a gdy zasnęłam, męczyły mnie różne sny. Rano obudziłam się z pytaniem: „Panie Jezu, o co chodzi? Pomóż mi, bo nie wiem, co mam zrobić.” Gdy krzątałam się przy kuchni, przyszła mi myśl, że muszę do Was napisać i podzielić się tym, co przeżyłam, choć pewnie nie jest to świadectwo takie jak wiele innych, które dostajecie. Ale gdy pomyślałam o napisaniu do Was, powoli zaczął wracać pokój do mojego serca, chociaż jeszcze niecałkowity. We wtorek wieczorem (trzy dni po TWU) chciałam „zrobić” namiot spotkania w oparciu o Ewangelię św. Mateusza (jak czynię to codziennie, bo jesteśmy z mężem w Domowym Kościele), ale Pismo św. otwarło się na 1 Liście św. Pawła do Koryntian rozdz.14 (Zasady korzystania z charyzmatów). Zaczęłam czytać, płakałam, ocierałam łzy i czytałam dalej. Było to jak balsam na moją skołataną duszę i mój niepokój. Dziękowałam Bogu za Jego słowo i za to, że powrócił pokój do mojego serca. Potem miałam taki moment, w którym pomyślałam, że nie napiszę tego świadectwa. Jednak chcę się z Wami tym podzielić. Nadal nie rozumiem, po co to wszystko się wydarzyło. Bardzo gorąco Was pozdrawiam i dziękuję za to, co robicie. Chwała Panu!
Agata
Nie umiem dziękować Ci, Panie, bo małe są moje słowa… XXIII Tyski Wieczór Uwielbienia był trzecim Wieczorem, w którym brałam udział. W momencie kiedy spotkanie się kończyło, byłam przekonana, że nic szczególnego się nie wydarzyło. A jednak myliłam się… Na drugi dzień rano, wstając z łóżka, odkryłam, że Pan Jezus uzdrowił mój kręgosłup. Zniknęła sztywność dolnej partii pleców, która dokuczała mi od dłuższego czasu. Procesowi uzdrowienia nie towarzyszyły zjawiska typu ciepło ogarniające bolące miejsce (albo przynajmniej nic takiego nie zauważyłam). Ale nie zmienia to faktu, że poprawa nastąpiła. Chwała Panu!
Ola
XXIII Wieczór Uwielbienia był moim drugim razem. Na pierwszy, rok temu, zabrała mnie przyjaciółka ze swoim chłopakiem i jego mamą. Można zauważyć piękne działanie Pana, który poprzez kolejne osoby trafił do mnie. Do kościoła chodziłam tylko wtedy, kiedy sytuacja tego wymagała, np. kiedy trzeba było przyjąć sakrament bierzmowania w gimnazjum. Dzięki mojej przyjaciółce po 5 latach odważyłam się pójść do spowiedzi i w taki oto sposób zaczęłam uczęszczać na niedzielne Eucharystie. Po pół roku mojej próby nawrócenia pojechałam na TWU. Z opowieści wiedziałam, czego mogę się spodziewać, lecz przez cały spędzony tam czas targały mną wątpliwości: „Jak to wszystko możliwe? Czy można aż tak wielbić Pana?” Ciągle mi czegoś brakowało, aż do dzisiaj. Już od dłuższego czasu wiedziałam, iż 19 października odbywa się kolejne spotkanie, a z racji tej, że na wcześniejszych nie mogłam się zjawić, to obiecałam sobie tym razem nie odpuścić. Początkowo miałam jechać z ową przyjaciółką, lecz parę dni przed zachorowała. Bardzo dobry kolega, który od ostatniego czasu mocno mnie wspiera i modli się za mnie, usiłował zorganizować sobie transport, by móc ze mną uczestniczyć w spotkaniu, lecz ostatecznie to również się nie udało. Chciałam zrezygnować, ale przekonał mnie, że to jest próba, i namawiał mnie, abym wytrwała. Dzisiaj, po spotkaniu, wiem i dziękuję Panu za to, że pojechałam sama. Już widząc kościół czułam radość w sercu. Moją intencją była prośba o otwarcie mego serca na miłość i dobroć oraz uleczenie duchowe i fizyczne, gdyż czeka mnie trzecia operacja kolana, co jest wynikiem uprawiania sportu. Będąc w kościele przed rozpoczęciem Mszy, czytałam biuletyn otrzymany przed wejściem. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach już od tego momentu, gdy doszłam do słów: „Jesteś tu, bo Jezus cię tu przynęcił, bo Jego Duch posłany od Ojca bardzo w tobie zadziałał”. Wiedziałam, że serce me zostało otwarte. To było piękne przeżycie. W ciągu całego wieczoru 3 osoby, które stały obok mnie, zasnęły w Panu, a ja poczułam Jego bliskość. Gdy przechodził ukryty w Najświętszym Sakramencie, serce zaczęło mi bić jak szalone, a ręce drżeć. Później, w trakcie modlitwy, doznałam uczucia, jakbym stopami w ogóle nie dotykała podłoża, powoli osuwałam się na ziemię, jednak ludzie stojący obok złapali mnie. Przestraszyłam się wtedy. Może jeszcze nie byłam gotowa, ale dziękuję, tak bardzo dziękuję Panu, że pozwolił mi poczuć swoją miłość, że zechciał mnie nagrodzić. Wiele osób mówi, że miałam ciężkie życie, pełne przykrych doświadczeń. Niejednokrotnie myślałam o samobójstwie z powodu poczucia odrzucenia i niekochania przez rodzinę. Tak też było, lecz z biegiem czasu wiem, że Bóg był przy mnie, niósł mnie na rękach w tych najgorszych chwilach i doprowadził do swojego domu. Zawsze był przy mnie i się mną opiekował, dzięki czemu wiem, iż nie ma tak trudnej rzeczy na świecie, której nie jestem w stanie z Nim pokonać. Chwała Panu.
Żaneta, 21 lat
Po raz kolejny brałam udział w Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Jestem osobą, która ma chorą duszę i długo wzbraniałam się przed napisaniem świadectwa, bo przecież to wstyd przyznać się, że jest się zniewolonym. Zawsze przed Mszą ogarnia mnie strach, co tym razem się wydarzy, czy będzie potrzebna pomoc księdza, czy wytrzymam do końca… Setki myśli, które coraz bardziej zniechęcają. Z ufnością powtarzałam: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” i strach się zmniejszał… Co prawda całą Mszę nie byłam obecna duchem w kościele, ale bardzo mocno czułam obecność Pana obok mnie. Podczas wystawienia Przenajświętszego Sakramentu z powrotem pojawił się ogromny strach i wściekłość na wszystko, na to, że znów dałam się namówić dobrowolnie na męczarnie, na to, że jest wokół mnie tyle ludzi, że będą świadkami kolejnych manifestacji… Myśli narastały… I po chwili znów wyszeptałam: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia”, i przyszedł spokój, niesamowity, kojący spokój. Wszystko, co się działo ze mną, to, jak zły krzyczał przeze mnie, ogromny ból ciała, dreszcze, drętwienia, było jakby poza mną. Potem ksiądz podszedł z Przenajświętszym Sakramentem, pochylił się nade mną, i wtedy, z ogromnym krzykiem, w spazmach, wyszedł cały ból, złość, strach. Potem znów czułam dotyk Pana Jezusa, tak namacalnie, jakby stał za mną. Poczułam radość, a uśmiech pojawił się na mojej twarzy. I choć wiem, że to nie było jeszcze całkowite uwolnienie, to mam jeszcze większą wiarę, że ono nadejdzie z pomocą Pana. Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia… Chwała Panu!
Anna, 30 lat
Dziś mija tydzień od październikowego Tyskiego Wieczoru Uwielbienia. Wciąż nie mogę dojść do siebie po tym, co przeżyłam i czego dane mi było doświadczyć. Wybrałam się sama, bardzo spontanicznie, w domu zostawiając męża z dziećmi. Od wielu lat cierpiałam emocjonalnie. Nie boję się tego stwierdzenia, bo ciągłe napięcie nerwowe spowodowane moimi przeżyciami związanymi z domem rodzinnym paraliżowało mnie na co dzień. Mięśnie rąk i nóg wciąż bolały – tak były spięte. Byłam nerwowa, strachliwa, nie potrafiłam wypocząć ani solidnie się wyspać. To trwało latami – byłam niesamowicie zmęczona tym stanem. Przyjechałam do Tychów z nadzieją na zmianę. Przykre wydarzenia w rodzinie, pełne nerwów i negatywnych emocji, miały w ostatnich miesiącach wyjątkowo zły wpływ na mnie i na mojego noszonego wówczas pod sercem synka, który teraz cierpi na zaburzenia neurologiczne. Gdy podczas wieczoru padły słowa, że są wśród nas osoby, które bardzo cierpią ze względu na zaburzone relacje z matkami, czują się odrzucone, zawiodły się na matczynej miłości, pomyślałam: „Panie Jezu, to o mnie”. Podczas modlitwy skupiłam się jednak na innych, którym problem ów rujnuje życie, nie tylko duszę. Tuż po zakończeniu modlitwy zorientowałam się, że pierwszy raz od wielu, wielu lat poczułam się spokojna, moje mięśnie były luźne, nie stałam już spięta. Do domu wróciłam spokojna jak nigdy dotąd. Stałam się łagodniejsza i bardziej cierpliwa dla moich dzieci. Stan ten trwa już ponad tydzień, jest mi spokojnie, dobrze. Co chwila dziękuję Panu za to wyzwolenie, którego przez lata nie potrafiły mi dać żadne środki farmakologiczne.
Basia, 34 lata
XXIII Tyski Wieczór Uwielbienia nie był moim pierwszym spotkaniem z Panem w Tychach. Tym razem udało mi się namówić po raz pierwszy mamę i siostrę na wspólny wyjazd. Moją stałą intencją, którą kieruję do Boga, jest prośba o nawrócenie mojego męża i uzdrowienie z alkoholizmu. Jesteśmy tzw. trudnym małżeństwem, które często się rozstaje i na nowo schodzi. Również i tym razem ta trudna sytuacja była dla mnie priorytetem przez Panem. Bóg jednak miał dla mnie coś extra, co mnie bardzo zaskoczyło. Kiedy modliliśmy się za osoby mające problemy z kręgosłupem i te osoby miały podnieść ręce do góry, to moja mama i siostra (obie mają poważne problemy z kręgosłupem) podniosły nie jedną, ale obie ręce do góry. Ja nie podniosłam ręki, bo wiedząc, jak one cierpią z powodu bóli w kręgosłupie, uważałam, że moje problemy z bolącym kręgosłupem są mniej istotne, a ja przecież przyjechałam w innej intencji. Postanowiłam wtedy, że będę się gorąco modlić za mamę i siostrę. Jednak podczas tej modlitwy poczułam ciepło w lewej ręce, które promieniowało w górę do kręgosłupa. Kręgosłup w jednym momencie przestał mnie boleć i nie boli do tej pory. Od tamtego wieczoru minęło zaledwie kilka dni, ale chciałam już teraz podziękować Panu Bogu za to moje niespodziewane uzdrowienie. Wcześniej, gdy opierałam lewą rękę o stół, to przeszywał mnie za każdym razem jakiś taki dziwny prąd, który promieniował do kręgosłupa, a teraz te dolegliwości minęły. Mogę również przespać całą noc bez dyskomfortu, który mnie wcześniej wyrywał ze snu. Chociaż nie wiem, jak dalej potoczy się moje życie, to wiem, że Bóg nieustannie działa w moim życiu. Mojego męża polecam Bogu w codziennej modlitwie i to On zdecyduje, kiedy jest odpowiedni moment na uzdrowienie. Moim zadaniem jest tylko mieć serce ufne i otwarte na działanie naszego Pana.
Beata, 35 lat
Byłam na XXIII TWU. W trakcie Mszy już dało się odczuć obecność Pana Jezusa wśród nas. Dawał nam radość oraz spokój. Pod koniec Mszy, mimo mojego młodego wieku, myślałam, że nie wystoję, nie wytrwam do końca. Czułam, jakby siedział na mnie dodatkowy bagaż, którego nie mogę udźwignąć. Pomyślałam: „Panie, daj mi siłę, przecież zaplanowałam, że będę do końca, a ja już nie mogę, chcę wyjść”. Pomyślałam: „Byle wytrwać do Komunii, przyjąć Cię do serca”. Nagle koło mnie chłopak zaczął się cieszyć i modlić po hebrajsku. Poczułam ciepło oraz światło, które przeszywa mnie całą, takie przyjemne, dające spokój i wyciszenie. Pomyślałam: „A jednak chcesz, bym została do końca, Panie”, i przez chwilę nie czułam bólu. Te 5 minut pozwoliło mi nabrać sił i uwierzyć, że dam radę dla Niego, dla siebie. Po raz pierwszy byłam na Tyskim Wieczorze Uwielbienia. Cieszę się, że mogłam osobiście w tym uczestniczyć. Chwała Panu.
Aleksandra, 28 lat
Do modlitwy na XXIII TWU namówił mnie mąż. Jeździłam na nie kilka lat temu sama, jednak ostatnie lata związane z narodzinami dwójki dzieci i budową domu uniemożliwiły mi rozwój życia duchowego. Na spotkanie przyjechałam bez większych oczekiwań, choć chciałam, by Pan dał mi siłę do niesienia codziennego krzyża oraz radość, bo życie moje było ostatnio bardzo gorzkie. Na samym początku doznałam szoku na widok ilości zaparkowanych samochodów oraz podziwu dla organizacji ruchu. Kolejne zaskoczenie czekało nas w kościele, gdyż mimo punktualnego przyjścia nie umieliśmy wejść do środka. Pomyślałam tylko sobie, że przy Jezusie też były takie tłumy, więc damy radę. Tak się też stało – stałam kilka godzin w tłumie osób i właściwie nie przeszkadzało mi to w modlitwie. Pan dał mi to, czego tak bardzo potrzebowałam – odpoczynku przy Nim, posilenia duchowego, radości i docenienia swego życia. Dużym przeżyciem była dla mnie manifestacja złego ducha, która działa się u człowieka oddalonego o kilka metrów ode mnie. Z jednej strony wzbudziła ogromne przerażenie z powodu nieludzkich odgłosów, jakie wydobywały się z tego człowieka. Z drugiej strony pokazała mi, że szatan istnieje, ale nie ma mocy – przed Jezusem, który jest Panem, może sobie tylko pokrzyczeć. Chwała Panu!
Agnieszka, 34 lata
Na XXIII Tyski Wieczór Uwielbienia przyszłam sama, kolejny raz. Źle się z tym czułam. Moja mama w tym dniu starała się mocno wpłynąć na mnie, bym nie poszła do kościoła. Ze smutkiem spoglądałam na matki, które przyszły ze swoimi córkami. Ja również tego pragnęłam, by ona była tu ze mną. Gdy zaczęła się Eucharystia, przegoniłam te myśli i skupiłam się na modlitwie. Podczas czuwania modlitewnego, w pewnym momencie usłyszałam słowa, że w kościele jest kilka kobiet, które mają problem z relacją ze swoimi matkami, czują się przez nie krzywdzone i niekochane, mają do nich żal, nienawidzą je. Usłyszałam, że Pan chce je dotykać, leczyć ich rany. W jednej chwili zdałam sobie sprawę, że jestem jedną z tych kobiet. Poczułam, że ogarnia mnie ciepło. Drżałam na całym ciele. Tak strasznie chciało mi się płakać, ale, nie wiedzieć czemu, broniłam się od tych łez. W końcu poddałam się, a wraz z łzami przyszedł spokój w sercu i radość z doświadczenia Bożej miłości. Wybaczyłam mojej mamie każde złe słowo, każdą wyrządzoną mi krzywdę. Wierzę, że Pan z czasem uleczy naszą relację. Chwała Panu!
Katarzyna, 26 lat
W XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia uczestniczyłam pierwszy raz. Wcześniej brałam udział w pielgrzymkach, spotkaniach modlitewnych i rekolekcjach. Kiedy byłam młodsza, nie potrafiłam dostrzec, jaka tak naprawdę jest relacja między moimi rodzicami. Wydawało mi się, że ich miłość kwitnie i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Z biegiem czasu zrozumiałam, że tak nie jest – mój tata zdradził mamę. Tak naprawdę to ja pierwsza się o tym dowiedziałam. Nie wiedziałam, co robić. Od tamtego czasu w naszej rodzinie wszystko się zmieniło. Byłam pewna, że moi rodzice się rozwiodą. Czułam ogromny żal i nienawiść do taty za to, co wyrządził nie tylko mamie, ale i mnie – swojej córce. Doświadczałam codziennych kłótni między moimi rodzicami, a co najgorsze, byłam przez nich w to wplątywana. Kiedy wracałam ze szkoły, wychodziłam z domu, bo już sobie z tym wszystkim nie radziłam. Zaczęłam się modlić o małżeństwo moich rodziców, o moją rodzinę. Tego dnia prosiłam szczególnie Pana, aby mnie wysłuchał, aby pomógł moim rodzicom. Kiedy zaczęła się modlitwa charyzmatyczna, usłyszałam słowa: „Teraz Pan Jezus przychodzi do osób, których mąż zdradził, żona zdradziła, które czują się zranione przez bliskich, do dzieci, których rodzice się kłócą, a szczególnie do kilku osób” i wymieniono 4 imiona, w tym moje. Wtedy przeszedł mnie dreszcz, poczułam wewnętrzne ciepło, moje nogi zaczęły drżeć, uklękłam i zaczęłam płakać. Były to zarazem łzy szczęścia, bo wiedziałam, że Pan Jezus mnie wysłuchał, i łzy smutku – dlatego, że musiałam się modlić o taką sprawę. Wtedy poczułam, że całkowicie wybaczyłam mojemu tacie to, co zrobił, i wierzę, że on tego bardzo żałuje. Moja mama wybaczyła tacie i ciągle odbudowują swoje relacje. Dzięki temu moja wiara stała się silniejsza. Chwała Panu!
Alicja, 15 lat
Podczas modlitwy na XXIII Tyskim Wieczorze Uwielbienia doświadczyłam uwolnienia od lęku, który każdorazowo wznawiał się, kiedy słyszałam odgłosy wydobywające się od osób duchowo udręczonych. Tak było i teraz, strach mnie sparaliżował, ciarki przechodziły po moich plecach. Pomyślałam: „Znowu się zaczyna” i niedługo po tym usłyszałam słowa: „Nie lękajcie się, Ja Jestem”. Wtedy odczułam w sercu taką ulgę i radość, a moje serce rwało się do większej modlitwy za te osoby, (a zazwyczaj było tak, że przestawałam się modlić). Pan Bóg otworzył mi po prostu oczy na fakt, że On jest i w swej miłości uwalnia. Niech Pan Bóg będzie w tym doświadczeniu uwielbiony! Chwała Panu!
Monika, 27 lat