Rok temu podczas rutynowych badań stwierdzono u mnie nowotwór. Przeżyłam szok i niedowierzanie, sparaliżował mnie niesamowity strach. Czy to możliwe? Dbając o zdrowie poddawałam się profilaktycznym badaniom, nie odczuwałam żadnych dolegliwości, prowadziłam aktywny i zdrowy tryb życia. Niestety konsultacja w Instytucie Onkologii potwierdziła diagnozę i zalecono natychmiastową operację, której termin wyznaczono na 7 listopada 2011 r. Ja, która innym doradzałam w trudnych sprawach, podtrzymywałam ich na duchu, nagle poczułam się całkowicie bezradna. Pomimo wsparcia rodziny czułam, że lęk wypełnił całe moje wnętrze. Trudno mi o tym pisać, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie odczuwałam. Nie mogłam spać, skupić się na codziennych czynnościach. Dodatkowo ukrywałam to przed bliskimi, szczególnie przed mamą, która bardzo przejęła się moją chorobą. Tak się złożyło, że 22 października 2011 r. przypadł XVII TWU, na który z niecierpliwością oczekiwałam, bo do tej pory zawsze z mężem staraliśmy się w nim uczestniczyć. Jak zwykle kościół wypełniały tłumy wiernych. Staliśmy jeden przy drugim, z trudem próbując uklęknąć przed Najświętszym Sakramentem. W trakcie modlitwy uwielbienia z całego serca prosiłam Boga o łaskę zdrowia, a przede wszystkim o to, aby zabrał strach, którego nie mogłam opanować. Trwając w modlitewnym uniesieniu poczułam napierający tłum ludzi, którzy starali się zrobić miejsce dla przechodzącego kapłana z Najświętszym Sakramentem. I wtedy, pomimo niesamowitego ścisku, kapłan nagle stanął przede mną, położył mi rękę na głowie i pobłogosławił. Tej chwili nie zapomnę do końca życia. Poczułam, jak moje ciało ogarnia przyjemne ciepło i niesamowity spokój. Łzy wzruszenia same płynęły mi z oczu. Boże, chwała Ci i dziękczynienie za to, że jesteś tak wspaniałomyślny. Dzięki Ci za to, że zabrałeś strach, a wlałeś w moje serce nadzieję. Odbyłam spowiedź życia, przyjęłam sakrament chorych, a Eucharystia i codzienna modlitwa różańcowa pomogły przygotować się do operacji. Operacja przebiegła pomyślnie, nie stwierdzono przerzutów, a ja powoli wracałam do zdrowia. Dziś pełna sił i radości życia codziennie dziękuję Bogu za łaskę zdrowia, za ludzi, których postawił na mojej drodze życia, za ich życzliwość i modlitwę. Chwała Panu!

Brygida

 

Po raz pierwszy na Tyskim Wieczorze Uwielbienia pojawiłem się za namową brata, był to XVII TWU. Wcześniej kilka razy byłem na spotkaniach modlitewnych Szkoły Nowej Ewangelizacji. Do tego czasu moje życie pełne było buntu, smutku oraz nienawiści. W czasach dzieciństwa byłem blisko Boga, później stopniowo zaczynałem się od Niego oddalać. Mój bunt przeciwko otaczającemu mnie światu odzwierciedlałem w przynależności do subkultury punkowej. Manifestowałem go prowokacyjnym zachowaniem, strojem, nieumiarkowanym piciem alkoholu oraz ciągłym imprezowaniem. Z  biegiem czasu w moim sercu zagościła chorobliwa nienawiść do dziewczyny, którą kiedyś kochałem. To wszystko pogrążało mnie w ciągłym smutku, który doprowadził mnie do psychiatry. Alkohol nie dawał ukojenia, coraz częściej sięgałem po narkotyki oraz leki. Mimo bardzo licznego grona znajomych, dużego szacunku, którym darzyli mnie inni ciągle czułem się bezsilny, samotny oraz smutny. Z tego wszystkiego uzdrowił mnie Jezus Chrystus. To On dał mi nowe życie kolejno usuwając z niego alkohol, narkotyki, nienawiść. Dzień poprzedzający XVII TWU był ostatnim dniem, w  którym zażywałem narkotyki. Dzisiaj już blisko 2 lata nie pije alkoholu, ponad 1,5 roku nie zażywam narkotyków, mam nowe towarzystwo, jestem szczęśliwy. W przyszłym roku, z moją narzeczoną, w której życiu Bóg również dokonał wiele dobra, planujemy zawrzeć Sakrament Małżeństwa. Chwała Panu!

Paweł, 26 lat

 

Szczęść Boże! Mam na imię Piotr. W zeszłym roku byłem z żoną na spotkaniu w Centrum Duchowości w Tychach (12 luty 2011). Polecili nam znajomi, opowiadając trochę o spotkaniach na których można otrzymać szczególne łaski. Pojechaliśmy biorąc ze sobą jeszcze parę osób, by modlić się o zdrowie i łaski dla członków naszych rodzin i za samych siebie. moja żona znalazła miejsce siedzące a ja stałem dalej, modląc się, słuchając i uczestnicząc w spotkaniu.

Gdzieś w połowie spotkania usłyszałem następujące słowa – „jest tutaj trzech mężczyzn, którzy czekają na dziecko (lub oczekują potomka). Obiecuję ci, że za rok będziesz trzymał swoje dziecko w ramionach”. Odebrałem tę obietnicę osobiście, ponieważ bardzo chciałem mieć z żoną wspólne dziecko. Pięć lat temu, żona poroniła, co bardzo przeżyliśmy. Ja pracuję za granicą i jestem rzadko w domu, oboje jesteśmy po 40-tce. I jeszcze parę innych rzeczy mówiło nam, że dziecka chyba już nie będziemy mieli. Jednak po spotkaniu w Tychach uwierzyłem, że ta obietnica może dotyczyć również mnie. Pomyślałem sobie, że u Pana Boga jest wszystko możliwe.

Po niedługim czasie żona zaszła w ciążę!!! Oczywiście były jakieś obawy bo wiek, zdrowie, moja sytuacja zawodowa i inne drobiazgi, ale dodawały nam otuchy słowa, że to jest dziecko obiecane. Ufamy i nic złego nie może się stać. Po paru tygodniach i wyraźnych znakach ciała, że ciąża jest, poszliśmy do lekarza, żeby założyć kartę ciąży, no i czekać na rozwiązanie. Jakież było nasze zdziwienie, gdy lekarz oświadczył, że ciąży nie ma, że pęcherzyk jest pusty. Na drugi dzień byliśmy u innego, ale diagnoza była taka sama, czyli: organizm reaguje jakby ciąża była, ale życia w środku nie ma. Zostało jeszcze zalecone badanie krwi, ale wypadło negatywnie. Po trzech dniach od pierwszej diagnozy pojechaliśmy do szpitala na zabieg czyszczący, żeby zapobiec infekcji zagrażającej życiu żony.

Ja osobiście miałem dosyć czasu na rozmyślania i modlitwę. W obietnicy była mowa o trzech mężczyznach, którzy czekali na dziecko. Widocznie to nie ja – rozmyślałem – i w rozmowie z Panem Bogiem – modlitwie – pokornie poddałem się jego woli. Modliłem się również, że Bóg jest wielki i u Pana Boga jest wszystko możliwe, no i jakby chciał, to moja żona może być w ciąży i że to by był wielki cud . Gdyby tak się stało, to obiecałem napisać to świadectwo.

Rzeczywistość była inna i jechaliśmy na zabieg. Przed zabiegiem było jeszcze badanie, a ja czekałem na korytarzu modląc się jak wcześniej, mimo że nadzieja kolidowała z rzeczywistością. Nagle wyszedł pan doktor, zaprosił mnie do środka i oznajmił, że żadnego zabiegu nie będzie, że tam jest życie, bije serce i jest wyczuwalne tętno!!! Jakież było nasze szczęście i radość!!! a sam doktor powiedział spontanicznie – „to cud, to macie od Boga!!!” Pierwsza połowa ciąży była trochę chaotyczna, gdyż żona była w grupie zagrożenia, ale kolejne badania eliminowały pewne ryzyka, a my wiedząc o obietnicy trwaliśmy w zaufaniu. Minął rok, a ja trzymam moje dziecko w swoich ramionach – zdrowego, pięknego chłopczyka o imieniu Dominik – obiecanego od Pana Boga naszego Wszechmogącego!!! Zostańcie z Bogiem!!! Bóg jest Wielki!!! Alleluja!!!

Piotr z Rybika

 

Jestem 37-letnią mężatką i mamą dwójki małych dzieci. Do uczestnictwa w XVII Tyskim Wieczorze Uwielbienia zachęciła nas znajoma. Termin spotkania w Tychach zbiegł się z moim pobytem w domu pokmiędzy pobytami w szpitalach.

Otóż 19 września 2011 zdiagnozowano u mnie guza mózgu. Choroba zaskoczyła mnie jak nigdy nic innego, ponieważ nie miałam wcześniej żadnych jej objawów. Podczas pobytu w domu miałam do wyknania zlecone przez chirurga przedopercyjne badania.

Podczas XVII Tyskiego Wieczoru Uwielbienia modliłam się tak gorliwie, aż wstyd mi się przyznać – jak nigdy dotąd. Aura spotkania była niesamowita, zostałam napełniona ogromną wiarą w  powodzenie badań i samej operacji. Czułam, że nie zostałam ze swoją chorobą pozostawiona sama sobie. Czułam obecność Pana Jezusa i Matki Boskiej Różańcowej, która poprzez swoje wstawiennictwo u swojego Syna wyprosiła dla mnie łaskę. Moje prośby za sprawą gorliwej modlitwy o  zdrowie, pomyślny wynik badań i pomyślny przebieg operacji zostały wysłuchane. Wykonane badania przed opercją napawały mnie, moich najbliższych oraz samego chirurga optymizmem.

I tak nadszedł dzień operacji, tj. 26.10.2011. Byłam wyjątkowo spokojna i opanowana, ponieważ czułam, że Syn Boży i Matka Boiska stoją przy mnie i czuwają nade mną.

Operacja przebiegła pomyślnie. Na drugi dzień po operacji wstałam o własnych siłach z łóżka szpitalnego. Jedyną niedogodnością po opercji był mało zauważalny dla obcych paraliż jednego kącika ust .Aby powróciło czucie w policzku wykonywałam zalecone przez neurologopedę ćwiczenia. Ok. półtora miesiąca temu podczas niedzielnej  Mszy Świętej w mojej parafii powróciło nagle czucie w  sparalizowanym policzku. To cud Boski, Moja modlitwa i moje  prośby zostały wysłuchane. Wierzę w słowa: „Proście a będzie Wam dane”.

Aktualnie czeka mnie dalsze leczenie i  obserwacje. Zawierzam Bogu swoje zdrowie i zanoszę modlitwy o  błogosławieństwo dla moich dzieci, mojego męża i wszystkich, którzy mnie wspierali w tych jakże niebywale trudnych chwilach mojego życia.

Ponadto moja choroba spowodowała, że wspólnie z mężem zmienliśmy priorytety naszego jakże jałowego dotychczas życia, Skierowliśmy się do Boga. W domu jest więcej modlitwy, wiary w  Boga, uczestnictwa w Mszach Świętych. Moja choroba uduchowiła nas, ożywiła wiarę w Boga i aktualnie przyjmuję chorobę jako coś, co zmieniło moje życie i życie mojej rodziny na lepsze. Brzmi to dość absurdalnie, bo cena jest wysoka, ale wierzę, że Bóg będzie czuwał nade mną, nie opuści mnie i wysłucha moich modlitw i próśb.

Panie Boże i Matko Różańcowa dziękuję za dotychczasowe łaski!!!!

Monika

 

Po udziale w kilku Tyskich Wieczorach Uwielbienia wypadałoby dać kilka słów świadectwa.

Podczas mojej pierwszej takiej modlitwy za namową koleżanki, która uczestniczyła we wcześniejszym Tyskim Wieczorze Uwielbienia poszłam na schody. To nie był dobry pomysł. Zamiast skupić się na JEZUSIE modliłam się, by nie otrzymać charyzmatu zaśnięcia w Panu i nie spaść ze schodów… W tamtym czasie nie wiedziałam zbyt wiele o  charyzmatach i byłam trochę zagubiona. Nie przeżyłam tej modlitwy jako prawdziwego uwielbienia Pana Boga, ale jak egoistka myśląca o sobie. Byłam z tego powodu bardzo niezadowolona i gdy znajomi pytali, czy pojadę na kolejną modlitwę, powiedziałam, że raczej nie. Na szczęście jak to Pan Bóg zawsze robi w moim życiu, spotkałam na swojej drodze wspaniałych ludzi, którzy pomogli mi zrozumieć, co to są charyzmaty. W  ciągu tego czasu (jak i nieustannie teraz) formowałam się duchowo. Gdy usłyszałam, że zbliża się kolejny Tyski Wieczór Uwielbienia od razu wiedziałam, że pojadę. W sumie nie wiedziałam dlaczego, ale miałam poczucie, że muszę tam być. To było niesamowite, znalazłam się pod samym ołtarzem. Tym razem bardziej skupiłam się na Bogu, niż sobie, choć ciągle nie wiedziałam, co dzieje się wokół mnie i co tak naprawdę tam robię.

Tak jak po poprzednim Wieczorze mówiłam, że następnym razem nie pojadę tak mówiłam i po tym. Koniec końców i tak znów pojechałam… i tak kilkakrotnie. Za każdym razem niezależnie od tego jak wcześnie, bądź późno przyjadę i jak wiele jest osób, zawsze w  jednej chwili znajduję się przy ołtarzu.

Na Tyskim Wieczorze Uwielbienia nigdy nie otrzymałam proroctwa, ani uzdrowienia, charyzmaty też raczej mnie omijają. Ale to wcale nie oznacza, że Pan Bóg mnie nie zauważa, czy nie kocha. On po prostu chce, żebym była blisko Niego i trwała, często bez słów i niezależnie od tego, czy mi się podoba, czy nie, czy jest burza, czy słońce, czy mam zaproszenie na urodziny do znajomych, czy rodziny. On zawsze chce mnie widzieć i mieć blisko siebie, bez słów i  szczególnych znaków, po prostu w codziennym życiu. Chce by każdy z nas poznał Jego plan dla siebie, pokochał go i przyjął jako swój. Chce byśmy po zakończeniu kolejnego Tyskiego Wieczoru, napełnieni Bożą miłością, ruszali w świat i czynem, naszym życiem (często nawet bez słów) dawali świadectwo, że On jest i nas bardzo kocha. Bóg jest Miłością.

Chwała Panu.

Bernadka 17 lat

 

Na XVII wieczór uwielbienia wybrałam się z  nadzieją, że otrzymam pocieszenie i ukojenie, i głównie to było powodem mojego przyjścia. Parę miesięcy wcześniej moja mama zachorowała i mój świat się zawalił. Zawsze starałam się być blisko Kościoła, w nim uczestniczyć, pragnęłam stabilizacji życiowej, a choroba mojej mamy przekreśliła moje plany życiowe, gdyż wszystko musiałam jej podporządkować, całe swoje życie. W pewnym momencie miałam myśli, że już więcej tego wszystkiego nie wytrzymam i postanowiłam udać się na najbliższy wieczór uwielbienia. Nie oczekiwałam cudów, nie oczekiwałam słowa Jezusa skierowanego do mnie, chciałam pomodlić się w intencji mojej mamy, żeby było jak dawniej, żeby wyzdrowiała.

To spotkanie przerosło moje oczekiwania, Jezus zwrócił się do mnie osobiście i zrobił to w taki sposób, że wiedziałam, że te słowa są skierowane do mnie i że to nie przypadek. Czułam jak cała drżę, byłam ogromnie przejęta tym, co Jezus powiedział do mnie, pokrzepił mnie, prosił bym trwała przy mamie mimo wszystko, mimo mojej bezsilności wobec jej choroby, bym zobaczyła w mamie Jego –  żywego Jezusa. Zrozumiałam, że mama nie wyzdrowieje, ale że Bóg ma wobec niej i mnie swoje plany. Jezus ukoił mój ból i pomógł mi spojrzeć na chorobę mamy z innej perspektywy, nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiej bliskości Jezusa. Wieczór uwielbienia to niesamowite doświadczenie żywego Kościoła, podczas tego spotkania Jezus autentycznie przychodzi do tych najbardziej potrzebujących i choć nie zawsze rozwiązuje nasze problemy tak jak byśmy tego chcieli, to jest z nami zawsze i chce dzielić z nami cierpienie.

M.

 

Szczęść Boże
Jesteśmy razem z żoną od 10 lat w ruchu Kościół Domowy. Do tej pory z  tym sposobem modlitwy uwielbienia spotkałem się kilkukrotnie na letnich rekolekcjach dla rodzin i za każdym razem wywoływał we mnie pewien rodzaj oporu, niedowierzania i szyderczego uśmiechu. Do tych rekolekcji nikt by mnie na coś takiego nie wyciągnął. Tymczasem w tym roku Pan zdziałał tak wielkie cuda we mnie i w naszej wspólnocie, że ze sceptyka stałem się wielkim entuzjastą takiego sposobu modlitwy.

Na tychże rekolekcjach dowiedzieliśmy się, że taki dzień uwielbienia ma się odbyć w Tychach 22.10.2011. Mówiąc szczerze czas oczekiwania był dla mnie długi, a droga, choć to 320 km, wydała się krótkim spacerkiem.

Jadąc tam nie miałem większych oczekiwań prócz tego, że chciałem spotkać się z Panem, zobaczyć opętanych, a może sam zacznę mówić językami albo coś innego spektakularnego :-)) … Dobrze, a teraz poważnie.

Ponieważ pierwszy raz braliśmy udział w  tego typu spotkaniu, to zostaliśmy odpowiednio poinstruowani przez braci, jak może być i jak mamy się zachowywać czy reagować itp. Ja zamykałem oczy i pragnąłem spotkać się z Panem, radować jego obecnością, czułem się tak rewelacyjnie.

W pewnym momencie prowadzący mówi o tym, że będziemy się modlić za tych, co mają kłopoty zdrowotne z kręgosłupem i  ze stawami. Oczywiście nie jestem okazem zdrowia i pomyślałem, że chodzi też o mnie. Po chwili jednak dotarło do mnie, że ja tak naprawdę mam niewielkie dolegliwości, ale moja żona ma dość ostre bóle w krzyżu, które są pozostałością po urodzeniu trójki dzieci.

Pan wzbudził we mnie wielkie pragnienie modlenia się za nią i… kiedy modlitwy się zakończyły, a Ewa się podniosła, oznajmiła mi że KRZYŻ JĄ NIE BOLI, NIE MA BÓLU I MOŻE NORMALNIE SIĘ PORUSZAĆ!! „PAN MNIE UZDROWIŁ”. Wtedy uśmiechnąłem się i  dziękowaliśmy Panu za kolejny WIELKI CUD w naszym życiu. Do dnia dzisiejszego dzielimy się tym i z innymi ludźmi, i z braćmi w wierze.

Andrzej z Leszna, 37 lat

 

Na XVII Tyski Wieczór Uwielbienia przyjechałam zachęcona przez przyjaciółkę. Wiedziałam mniej więcej, czego można się spodziewać i pragnęłam tam po prostu być i modlić się. Dla siebie nie chciałam szczególnie o nic prosić, najbardziej zależało mi na tym, żeby mój chłopak oraz jego przyjaciel mogli doświadczyć tam łaski. Stało się jednak inaczej, to ja otrzymałam najwięcej.

Poprzedni rok był dla mnie szczególnie trudny, nawarstwiały się rozmaite problemy, wychodziły jeden po drugim – nieuporządkowana przeszłość, zranienia z dzieciństwa, świadomość zła, które otrzymywałam od samego początku, oraz tego, które sama dawałam, przygniatała mnie, nie miałam już siły dłużej tego nieść.

Jestem Dorosłym Dzieckiem Alkoholika, byłam wówczas od kilku miesięcy na psychoterapii, a wtedy przed TWU od dłuższego czasu budziłam się każdego ranka z przerażeniem – pierwsze rejestrowane odczucie było nieokreślonym, przygniatającym strachem, nie miałam w ogóle siły wstawać z łóżka…

Po Eucharystii, kiedy zaczęło się uwielbienie, stałam wciąż w kolejce do konfesjonału, choć nie byłam pewna, czy w ogóle uda mi się przystąpić do spowiedzi. W pewnym momencie jednak zrobiło się miejsce i wszystko wskazywało na to, że przyszła moja kolej.

Po pierwszych zdaniach wypowiedzianych do kapłana usłyszałam słowa proroctwa. Pan Jezus chciał przemówić do serca młodej kobiety… Nie padło moje imię, ale od samego początku nie miałam najmniejszych wątpliwości, że mówi do mnie. Powiedział, że wie o  wszystkim, co przeszłam, był wówczas przy mnie, że wszystko co złe dawno mi już wybaczył… Usłyszałam także, że mam się więcej nie bać, bo od tej pory już wiem, że zawsze będzie przy mnie…

Nigdy w życiu nie dostałam większego prezentu. To On jest Drogą, Prawdą i Życiem, ale także najcudowniejszym Oblubieńcem, który kroczy ze mną… troszczy się o moje serce. Strach odszedł, jeśli wraca – przypominam sobie tylko Jego słowa. Chwała Panu!

Magdalena, 25 lat

 

Każdy TWU jest dla mnie okazją spotkania żywego Boga, który jest i który działa, a także doświadczenia żywego Kościoła. I chociaż w obecności kilku tysięcy osób, to jednak zawsze sam na sam z Panem… w Jego niesamowitej bliskości. Październikowy TWU był moim trzecim z kolei.

Do dziś pamiętam Słowo, które wtedy mnie dotknęło, było to wezwanie do nawrócenia… Nie ukrywam, że zupełnie czego innego się spodziewałam. Usłyszałam, że tylko Jezus daje Nowe Życie.

Ja – animator, człowiek żyjący blisko Boga i Kościoła, ma się nawrócić. Niby paradoks, a jednak coś w tym było…

Dziś dziękuję Panu Bogu za to, że wyrwał mnie z mojego wewnętrznego schematu, pozornej doskonałości. Pokazał mi, że stale potrzeba mi Jego łaski, Jego Nowego Życia.
Chwała Panu!

Beata

 

Na Tyski Wieczór Uwielbienia przyjechałam za namową koleżanki. Niczego nie oczekiwałam od tej modlitwy. Przyjechałam, bo byłam ciekawa, jak to wygląda.

Ale ten wieczór miał dla mnie duże znaczenie. Na początku podczas Eucharystii czułam się zagubiona, przestraszona. Ksiądz powtarzał, że mamy korzystać z sakramentu spowiedzi. A ja w tym czasie miałam tysiąc myśli! Musiałam trochę ochłonąć i wyszłam z kościoła, ale gdy wróciłam podczas modlitwy o  uzdrowienie, poczułam potrzebę pójścia do spowiedzi świętej.

Udało mi się to dopiero, gdy wszyscy wychodzili z Kościoła.
Chwyciłam za rękę księdza, który stał na mojej drodze i poprosiłam o  spowiedź. Trzymałam go za rękę, dopóki się nie zgodził. Po spowiedzi przyjęłam Komunię świętą i łzy same mi płynęły.

Poczułam, że zaczyna się nowy etap w moim życiu. Zrozumiałam, co straciłam odwracając się od Boga, i pragnę to naprawić. Tyski Wieczór Uwielbienia okazał się początkiem mojej drogi ku Jezusowi. I za to chwała Panu.

Gabrysia

 

Na Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłem po raz pierwszy wraz z żoną.
O TWU słyszałem już dawno, ale nigdy nie przywiązywałem większego znaczenia do tego typu spotkań, aż do momentu kiedy uczestniczyłem w  Seminarium Odnowy Wiary.
Na jednym ze spotkań w grupach jeden z uczestników opowiadał o niesamowitym przeżyciu tego wieczoru.

Jadąć na XVII TWU byliśmy z żoną pełni obaw, jak takie spotkanie będzie wyglądało i co tam się dzieje. W  trakcie modlitwy o uzdrowienie osoby z problemami stawowo-kostnymi zostały poproszone o podniesienie ręki. Kiedy trwała ta modlitwa, miałem podniesioną rękę, a łzy płynęły mi po policzkach.

Życzę każdemu doznania takiej miłości Boga, którą każdego dnia odkrywam coraz mocniej.
Chwała Panu

Michał, 35 lat

 

Moje pierwsze spotkanie z Tyskim Wieczorem Uwielbienia odbyło się kilka lat temu. Nie wiedziałam wtedy, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony zazdrościłam ludziom, którzy mają tak silną wiarę, a z drugiej stwierdziłam, że to nie dla mnie i chyba wolę twardo stąpać po ziemi. Urodziłam się w katolickiej rodzinie i  niedzielna Eucharystia była normalnością, chodziłam też na oazę i  słyszałam o charyzmatach, pozostawałam jednak z boku.

Myślałam, że to była raczej ostatnia wizyta na takiej modlitwie, tym bardziej, że modląc się o miłość – byłam tam ze swoim chłopakiem – usłyszałam, że nie będziemy razem.

Teraz patrząc na to z perspektywy czasu wiem, że to nie był wymysł mojej wyobraźni, tylko Jezus chciał mnie uchronić od późniejszego cierpienia. Nie tylko wtedy sprzeciwiłam się Jego woli. Nigdy przejmowanie spraw w moje ręce nie wychodziło mi na dobre. Bóg jednak nigdy o mnie nie zapomniał.

Chciałabym zaapelować do wszystkich, którzy może nie zawsze są bardzo blisko Boga i czasem błądzą odstawiając Go na dalszy plan, aby nigdy nie rezygnowali z niedzielnej Eucharystii, wiem, że to ona daje siłę do życia.

W moim życiu sporo się działo, raz było z  górki, raz pod górkę. W momencie największego kryzysu, kiedy nie dawałam już rady, stwierdziłam: „Panie Boże, stworzyłeś mnie, abym była szczęśliwa, dlatego zrób ze mną, co chcesz, bo ja już nie mam siły”. I  wtedy dostąpiłam ogromnej łaski, charyzmatu zaśnięcia w Panu.

Tego, co wtedy czułam, nie da się opisać słowami, ogrom miłości, której nigdy wcześniej nie czułam, kochające ramiona, w które się wtuliłam i czułam się taka szczęśliwa i bezpieczna. Od tego czasu, chociaż ciągle pojawiają się wątpliwości, wiem, że tylko z Bogiem będę szczęśliwa. Prowadzi mnie po różnych drogach, trafiam do różnych kościołów i na różne modlitwy.

Tak też trafiłam na XVII Tyski Wieczór Uwielbienia, tym razem chciałam tu przyjechać i już nie bałam się tego, co usłyszę. To był czas łaski. Podczas modlitwy kolejny raz dostąpiłam zaśnięcia w Panu. Zanim upadłam usłyszałam pytanie, czy tego chcę. Pojawiły się wątpliwości: tu jest tak ciasno i tak mało miejsca, może ktoś jest pierwszy raz i wystraszy się mojego upadku, co na to moje koleżanki, które już nie raz widziały, że upadam, może pomyślą, że robię to specjalnie… I wtedy ponowne pytanie: „Chcesz?” „Tak, Panie, chcę.”

Czułam się cudownie, prowadziłam z Jezusem dialog na temat tego, co się dzieje w tym momencie na modlitwie, dziękowałam Mu za to, że uzdrawia i pomaga tylu ludziom, że jest obecny. Ogromny pokój serca i radość. Czułam też na sobie wzrok ludzi, którzy stali wokół, prosiłam Jezusa, abym była dla nich świadectwem, żeby widząc łaskę, jaką zostałam obdarzona, uwierzyli w Jego kochające serce, w to, że nie jest odległą postacią, o której krążą legendy, ale że jest prawdziwy i taki „na czasie”, że jest obecny blisko wśród ludzi, a nie tylko gdzieś daleko w niebie i że zawsze można na Niego liczyć, bo On nie chce bólu i łez, On chce szczęścia każdego człowieka, tylko my nie zawsze chcemy Mu pozwolić wejść w nasze życie, blokując tym samym sobie dostęp do szczęścia.
Za tę bezgraniczną miłość Boga – Chwała Panu:)

Agnieszka, 27 lat

 

Przyjechałam modlić się o rozwiązanie trudnej sytuacji życiowej, w jakiej się znalazłam. Miałam problemy natury emocjonalnej, nie potrafiłam określić swojej ścieżki życiowej –  co dalej ze studiami, jaki zawód, praca. W domu też nie działo się dobrze. Czułam, że jestem z tym wszystkim sama, że nikt mnie nie rozumie. Chciałam zmienić swoje życie, ale nie wiedziałam, jak.

W czasie Wieczoru Uwielbienia stało się jednak coś, czego nie zapomnę. Kiedy kapłani rozdzielali Komunię św., wiele złych duchów manifestowało swoją obecność. W pewnym momencie poczułam, że moje ciało zaczyna drżeć i przeszywa mnie coś w rodzaju prądu. Trochę mnie to zasmuciło, nie spodziewałam się działania Boga w  takich okolicznościach… Postanowiłam jednak nie zwracać na to uwagi, bowiem Bóg działa kiedy chce, gdzie chce i jak chce. Po Mszy odbywała się modlitwa, w którą starałam się jak najlepiej włączyć. Napotykałam jednak jakieś trudności z koncentracją. Pamiętam, że w pewnym momencie „wyłączyłam się”.

Następnie proszono, by osoby mające problemy z kośćcem uniosły do góry ręce, bo Bóg pragnie je uzdrawiać. Pomyślałam – to nie dla mnie, ja przecież jestem zdrowa. Jednak zdjęta litością wobec kobiety stojącej blisko mnie z widoczną dysfunkcją kręgosłupa, prosiłam o jej uzdrowienie.

Wróciłam do domu z lekkim niedosytem, ale spokojem w sercu. Po kilku dniach zauważyłam jednak, że… stał się cud. Zostałam uleczona z bóli kręgosłupa w odcinku lędźwiowo-krzyżowym, które od jakiegoś czasu przeszkadzały mi w zasypianiu. Uświadomiłam sobie, że jest to namacalne potwierdzenie słów, które dotknęły mnie tamtego Wieczoru – że Bóg jest ze mną i pomoże mi we wszystkim, bym mogła zacząć nowe życie.
Chwała Panu!

Wioleta, 24 lata

 

Idąc na XVII Tyski Wieczór Uwielbienia zastanawiałem się, co Bóg dla mnie przygotował na ten czas łaski: może powie do mnie coś przez proroków, może da mi jakiś inny znak. Tymczasem On zadziałał w sposób, którego się nie spodziewałem, ponieważ mnie po prostu przytulił.

Kiedy kapłan z Najświętszym Sakramentem przedzierał się przez tłum, zatrzymał się nade mną tak blisko, że głowę mogłem oprzeć o monstrancję z Panem Jezusem (gdybym był niższy, postawił by mi pewnie Pana Jezusa na głowie :)). Poczułem wtedy głęboki pokój i  radość. Za to doświadczenie Chwała Panu!

***

 

Na XVII TWU byliśmy po raz pierwszy. TWU wywarł na nas niezapomniane wrażenie. Od samego początku czuć było wielką siłę modlitwy. Wszyscy ludzie odpowiadali na wezwanie oraz śpiewali jednym, potężnym chórem. Momentami miałam wrażenie, jakby powietrze drżało od siły tego mocnego, zdecydowanego głosu, który potrafiłby kruszyć skały. Wszyscy byli skupieni na modlitwie, na śpiewie, po prostu na uwielbieniu.

Wielkie wrażenie wywarł na mnie czas Komunii św., kiedy śpiewano z wielką mocą bardzo prostą pieśń, składającą się tylko ze słów „Jezus, Jezus”. Do tego była prosta, ładna melodia. Powstał wielki chór śpiewających, bo większość ludzi już przystąpiła do Komunii św. Nagle usłyszeliśmy krzyk. Był to krzyk mrożący krew w żyłach, powodujący gęsią skórkę. Byłam przerażona.

Krzyk dochodził gdzieś od strony zakrystii (tak mi się przynajmniej wydawało). Miał taką siłę, że słychać go było, nawet gdy śpiewał taki chór ludzi. Zaczęło się to podczas pieśni „Jezus, Jezus”. Jaką siłę ma to Imię! Jednak ludzie nie zwracali uwagi na ten krzyk, tylko coraz głośniej śpiewali. Potem pieśń trochę ucichła i  usłyszeliśmy słowa „Jezus zwycięży”. I znów rozległ się krzyk (nie rozumiałam słów, ale potem na forum przeczytałam, że ta osoba krzyczała „Nie, nie, nie”). W dalszym ciągu śpiewana była pieśń „Jezus, Jezus”. Czułam strach, ale z drugiej strony wiedziałam, że Jezus jest silniejszy i zwycięży. A na koniec śpiewano spokojnie „Błogosławię Cię”. Krzyki się uciszyły. Chyba już po uciszeniu śpiewaliśmy „Jezus Chrystus jest Panem” i klaskaliśmy. Był to wspaniały moment zwycięstwa Jezusa.

Pamiętam, jak na koniec powiedziano, że wśród nas znajduje się dużo osób z chorymi kręgosłupami, stawami, kośćmi, narządami ruchu. I padła prośba, aby te osoby podniosły ręce, bo odbędzie się modlitwa o uzdrowienie tych osób.

Gdy tylko usłyszałam o osobach z  chorym kręgosłupem, na chwilę zrobiło mi się gorąco.
Potem powiedziano, że chore osoby mogą poczuć delikatne ciepło. Ja poczułam delikatne ciepełko w odcinku lędźwiowym, z którym miałam problemy. Ale największe ciepło poczułam przy łopatkach. Potem zastanawiałam się, czy to ciepło nie pochodzi z ręki męża, o którą się opierałam. Ale ręka nie dotykała łopatek. Mąż odczuł ciepło w dłoni, w  chwili gdy uniósł ją do góry. Niektórzy mówią, że tak działa psychika. Że bardzo chciałam, aby mój lędźwiowy kręgosłup (rok temu chorowałam na rwę kulszową) został uzdrowiony. Ale przecież wcale nie myślałam o łopatkach, a tam poczułam znacznie mocniejsze ciepło.

Dolegliwości lędźwiowej części kręgosłupa nadal mi towarzyszą, ale nie są one tak uciążliwe. I wcale nie to jest najważniejsze, że nadal są jakieś dolegliwości. Najważniejsze jest to, że zostałam dotknięta przez Pana.
Po tym wieczorze odmieniło się także moje serce.
Chwała Panu!

Agnieszka, 38 lat

 

XVII Tyski Wieczór Uwielbienia już na zawsze kojarzyć mi się będzie z… ananasem. Po kolei jednak. Był to mój drugi przyjazd do kościoła w Tychach na wieczór uwielbienia. Stał jednak pod znakiem zapytania. Na tydzień przed wyjazdem podjęłam decyzję, że nie jadę ze względu na napięte terminy czasowe w swojej pracy. Jednak kilka dni przed podszedł do mnie mój syn, czy pojedziemy z  nim na ten Tyski Wieczór, o którym opowiadaliśmy mu po pierwszym przyjeździe.

Miał nadzieję na uzdrowienie, jest chory na nieuleczalną chorobę. Takiej prośbie się nie odmawia. Pojawił się jednak wielki niepokój, jak 11-letnie dziecko zniesie np. słuchanie zniewolonych osób. Zadzwoniłam więc do znajomego teologa, a ten wprost rzucił mi: czytałaś gdzieś w Biblii, że Bóg każe iść do domu dzieciom, jak wyrzuca złe duchy? Podjęliśmy więc z mężem decyzję. Jedziemy w  trójkę, choć niepokój trochę pozostał.

Kiedy rozpoczęły się modlitwy uwielbienia, w  mojej głowie tkwiła tylko jedna prośba: uzdrowienie z choroby syna, błagam, błagam. W pewnym momencie, gdy Bóg zwracał się do pewnej kobiety, powiedział do niej „córko”. Pomyślałam wtedy: „Boże, jakie piękne, tak bym też chciała to usłyszeć”.

Mój tata zmarł, jak miałam 2 latka. Nigdy nie usłyszałam takiego słowa z ust ojca. A potem ni stąd ni zowąd przyszła mi myśl o moim teściu, który pewnego dnia przestał się do mnie odzywać. Trwa to już kilka lat, nigdy, mimo pytań, nie powiedział dlaczego. Wraz z teściową przyjeżdżają do nas, odwiedzamy się, nie kłócimy, ale mija mnie jak powietrze. Wydawało mi się, że przyzwyczaiłam się już do tego traktowania, ale tam, klęcząc, nie wiadomo dlaczego przyszła myśl o teściu i ogromny ból, że mnie tak traktuje.

I wtedy nagle usłyszałam: „Zwracam się teraz do kobiety, która przyjechała tu z synem. Cieszę się, że tu jesteście. Córeczko (!!!) Przebacz. Oddawaj mi swój dom, dzieci. Przebacz, bo ja Ci też przebaczyłem.” Wtedy mój syn pochylił się do mnie i mówi: „Mamo, to było do nas”. Byłam w szoku, łzy płynęły po policzku. Po pierwsze kamień spadł z serca, że zabrałam tu syna. Bóg ucieszył się z tego! Usłyszałam też „córeczko!” Nie jestem w stanie opisać, co wtedy poczułam, na pewno, że mówi mi to Tata, no i to „przebacz”. Jakby wyjęta z mojej głowy myśl.

Po powrocie do domu, w niedzielę zjechała się rodzina na urodziny córki. Teść i teściowa byli już od soboty, to oni pilnowali pozostałą dwójkę, kiedy byliśmy w Tychach. Mieszkają bardzo daleko. Jak Bóg to układa. Wszyscy byli na miejscu. Po obiedzie, przy kawie postanowiłam odpowiedzieć na prośbę Boga. Na stole panoszył się ananas, cała rozmowa skupiona była na tym, że ponoć obniża ciśnienie. Moje jednak niemiłosiernie rosło! Wypaliłam więc, że jeśli teraz czegoś nie powiem, to nawet trzy w całości zjedzone ananasy nie zbiją mojego szalonego ciśnienia.

Przed całą rodziną, także przed synem, powiedziałam teściowi, że mu wybaczam. Powiedziałam też, że go przepraszam. Wszyscy zaczęli klaskać, a on wstał i podał mi rękę. Tyle lat czekałam na ten gest z jego strony, nie przypuszczałam, że Bóg sprawi, że ja wyjdę z nim sama. Wprawdzie do wieczora rozmowa z teściem nie kleiła się, ale kamień z serca spadł ogromny. Na drugi dzień, w  czasie ich podróży do domu, pomyślałam: „Boże, gdyby coś mu się stało, ma czystą kartę, ja też”. Pojechałam uleczyć syna, a zostałam uleczona sama. Syn, widząc tę scenę pojednania był strasznie szczęśliwy. I nawet jeśli te słowa odebrały też do siebie inne kobiety z synami w kościele, to cudownie. U nas już przyniosły owoce. Smaczniejsze od ananasa. Chwała Panu.

Ola, 39 lat

 

Na XVII Tyski Wieczór Uwielbienia zaprosiła, a nawet – można powiedzieć – zaciągnęła mnie siostra. Prosiła już wcześniej, abym z nią poszła na XVI TWU, ale się wykręciłam, trochę z lenistwa, trochę ze strachu. W mojej rodzinie od kilku lat borykamy się z problemem alkoholizmu Taty, w ostatnim roku znacznie się to nasiliło. Spowodowało to u mnie frustrację, brak nadziei i może nawet żal do Pana Boga, że pomimo wielu naszych próśb nic z tym nie robi. Do tego jeszcze doszły problemy w moim małżeństwie, problemy w pracy i  problemy finansowe. Byłam załamana, nie miałam nadziei na poprawę sytuacji i oddaliłam się od Pana Boga.

Co prawda nadal chodziłam w niedzielę do kościoła, ale sama czułam, że moja wiara nie jest już tak gorliwa jak kiedyś. Poszłam na XVII TWU bez spowiedzi, miałam zamiar wyspowiadać się w takcie Wieczoru. W czasie, kiedy stałam w kolejce do konfesjonału, ksiądz spowiadający w nim nagle wyszedł, nie mówiąc osobom czekającym na spowiedź, czy jeszcze przyjdzie. Za namową mamy po chwili wahania poszłam do następnego konfesjonału. Niestety nie zdążyłam się wyspowiadać przed Komunią. Ksiądz rozdawał Pana Jezusa tuż obok mnie, a  ja nie mogłam go przyjąć.

Poczułam ogromny smutek i żal, że nie bedę mogła przyjąć Pana do swojego serca, pomyślałam, że mam dzięki temu nauczkę, że nie należy czekać ze spowiedzią do ostatniej chwili i że tyle niedziel mogłam skorzystać ze spowiedzi, a tego nie zrobiłam. Postanowiłam się jednak wyspowiadać. Jak wróciłam do miejsca, gdzie stała moja rodzina, siostra zapytała mnie, czy się wyspowiadałam i czy zdążyłam do Komunii. Jak usłyszała ode mnie, że jestem po spowiedzi, ale nie zdążyłam do Komunii, kazała mi szybko iść za sobą. Zaprowadziła mnie do kaplicy, gdzie jeszcze ksiądz komunikował i jako OSTATNIA OSOBA zdążyłam przyjąć Pana Jezusa.

Mojego szczęścia w tym momencie nie da się opisać, uważam, że to był cud. Później w trakcie modlitwy usłyszałam, że mamy zrobić przejście, bo obok będzie przechodził Ksiądz z Najświętszym Sakramentem. Nagle zaczęłam w duchu prosić Pana Jezusa, aby uratował moją rodzinę, bo tylko On może to zrobić, i zaczęłam strasznie płakać. Nie mogłam tego opanować, ale szlochałam i płakałam w głos. Nagle usłyszałam, że Pan Jezus przemawia teraz do młodej kobiety i że porusza jej serce płaczem, nie mogłam uwierzyć, że Pan mógłby się zwrócić akurat do mnie.

Nadal nie mogąc powstrzymać płaczu słyszałam, że ma ona poranione serce, i że Pan napełnia je miłością i  chce, aby się na Niego otworzyła. W tym momencie podniosłam spuszczoną do tej pory głowę i zobaczyłam, że obok mnie się zatrzymał ksiądz z  monstrancją w rękach. W tym też momencie chciałam spojrzeć na Pana, ale jednocześnie poczułam, że nie jestem tego godna i nie zrobiłam tego.

Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam. Jak tylko ksiądz przeszedł dalej, mój płacz mnie opuścił i  na to miejsce przyszła wielka radość, jakiej dawno nie doświadczyłam. W  trakcie tego wieczoru przyszła mi też do głowy, a może raczej do serca, myśl, że rozwiązaniem naszego problemu z Tatą będzie przyjście całej rodziny (na XVII wieczorze nie było z nami Taty i jednej siostry) na kolejny XVIII Tyski Wieczór Uwielbienia. Poczułam, i jestem pewna tego, że jeśli będziemy tam się modlili całą rodziną, to Tata zostanie uzdrowiony. Tego dnia wieczorem, leżąc w łóżku po powrocie do domu, zdałam sobie sprawę, że czuję przyjemną lekkość w klatce piersiowej.

Piszę o tym, ponieważ od dłuższego czasu nieustannie czułam tam ogromny ciężar. Dziś minęly już prawie dwa tygodnie do tamtego wieczoru, a ja nadal czuję lekkość w sercu i pomimo tego, że wszystkie problemy mam nadal, to zyskałam nadzieję, że będzie lepiej, poza tym od tego czasu jestem dużo bliżej Pana Boga i na każdej Mszy, na której jestem, przyjmuję Go do swojego serca, a już dawno nie trwałam tak długo w stanie łaski uświęcającej. Dziękuję Ci, Panie Jezu, że mnie uzdrowiłeś, chociaż na to nie zasługiwałam. Twoja łaska jest niepojęta. Amen.

Marta, 29 lat

 

Od dwóch lat mam wielką łaskę wyznawać codziennie, że Jezus Chrystus jest moim Panem i Zbawicielem. Na XVII TWU doświadczyłam żywego Ducha Bożego, pierwszy raz na własnej skórze odczułam Jego powiew. Dziękuję Ci, Duchu Miłości, że „wiejesz, kędy chcesz”.

Doznałam również jedności modlitwy wspólnotowej, moje myśli i słowa były zgodne z tym, co wypowiadał prowadzący, a moja modlitwa była gorliwa i skupiona na Trójjedynym Bogu. Dziękuję Bogu za te dary, bo żyć w Duchu to raj dla serca. Niech Jezus będzie uwielbiony w każdym człowieku!

Julia, 40 lat

 

(…) bardzo ważna jest dla mnie relacja z  Bogiem. To, by był w moim życiu obecny. Od jakiegoś czasu żyję, próbując doszukiwać się w modlitwach Jego myśli. Wiem, że istnieje, lecz Jego Istota w moim ludzkim wyobrażeniu była bardzo nieokreślona. Zaczęłam żywić ogromny szacunek i tolerancję wobec innych religii, a  dokładniej: ludzi, którzy wokół paradygmatów pisanych przez ich religię szukają w głębi swego serca osobistej relacji z Bogiem. Ja też jej szukam.

Bóg jest dla mnie tak wielką tajemnicą, że odczuwam lęk przed nazywaniem i opisywaniem czegokolwiek, co Go dotyczy, gdyż istnieje ryzyko zniekształcenia, które wyraża coś, czego mówca może nie mieć na myśli… Kiedy ja mówię „Bóg”, tylko ja sama wiem, Kogo mam sercem na myśli, pojawiają się m.in. wspomnienia związane z  doświadczaniem Jego obecności. Może ktoś „rozumuje” podobnie i, tak jak ja, czuje, że nasze ludzkie, jakże subiektywne, wyobrażenia nie oddają istoty prawdy o Bogu. Być może dla kogoś przeczytane w moim świadectwie słowo „Bóg” przyniosło bezpośrednie skojarzenie z Jezusem Chrystusem, lecz dla mnie nigdy wcześniej w taki sposób nie było to oczywiste, nie było odczuwane sercem. Bóg, do którego się modliłam, dobrze o tym wiedział (…).

Na Tyski Wieczór Uwielbienia pojechałam bez intencji. Po prostu – by być. Nie rozbudzałam w sobie żaru modlitwy, poczucia wspólnotowej jedności w duchu modlitwy, lecz nie dążyłam za wszelką cenę do utrzymania w swej postawie tylko i wyłącznie roli obserwatora. Nie chciałam jednak, aby moja emocjonalność wzięła górę. Mogłoby to przyczynić się do stanu pełnego radości i zachwytu, niewynikającego w ogóle z doświadczenia w danym momencie Miłości Boga, a  będącego jedynie takową, subiektywną interpretacją. Wiedziałam, że mogłabym ulec (tylko i wyłącznie) wpływowi niesamowitej atmosfery, a dla mnie istotna jest więź, jej autentyczność. Byłam tam duchem i ciałem, otwarta na Boga mojej relacji.

(…) W piątek zaczął mi doskwierać ból w  klatce piersiowej. Tak, jakby ktoś uderzał we mnie drewnianą deską. Ból, momenty ucisku, czułam na swej klatce piersiowej fizyczny ciężar.

Nadszedł moment, w którym dostrzegałam wzrokiem Najświętszy Sakrament. Po tej chwili wszyscy usłyszeliśmy słowa wyrażające, iż jest wśród nas osoba, która odczuwa teraz przypływ ciepła i której doskwiera w tym momencie ból w klatce piersiowej. Rzekomo była ona (ta osoba) świadoma, że to o nią chodzi, że to o niej jest mowa. Chodziło o kogoś z zranionym sercem. Pamiętam zwłaszcza słowa mówiące o możliwości rozpoczęcia nowego życia.
Wiem, że nie jest to zbyt precyzyjny opis, wszystko bowiem działo się zbyt szybko, przyszło nagle i gwałtownie. Pokrótce, co czułam…

Nagły przypływ ciepła, ale bardzo wyrazisty, przedzierającą się siłę na wskroś mego ciała. Z oczu zaczęły płynąć mi łzy, których nie mogłam powstrzymać. Słowa o tym, że ta osoba zdaje sobie sprawę z tego, że to o nią chodzi, były niczym innym, jak tylko potwierdzeniem moich uczuć. Wspomniany ból w klatce piersiowej był o wiele silniejszy niż dzień przed. Zranione serce, to moje serce, to moja Dusza. Zranienia bywają różne, moje w istotny sposób wpływało na dotychczasowe życie. Byłam tego świadoma, Bóg też to wiedział, dlatego tak ważne było stwierdzenie o możliwości rozpoczęcia nowego życia.

Jest jeszcze jeden istotny aspekt. W  kościele doświadczyłam obecności Boga mojej relacji. Doświadczyłam Boga w  Jezusie Chrystusie. To dla mnie nowa rzeczywistość, z którą, oczyma wiary, nie jestem do końca oswojona. Nowa rzeczywistość, która zbliżyła mnie do Boga jeszcze bardziej. Niezmienny jednak pozostaje fakt, iż Bóg dalej pozostaje dla mnie wielką tajemnicą i wszelkie poznawanie jest tylko częściowe, ale warto o nie zabiegać dla przeżycia swego życia w  prawdziwym szczęściu.

Michalina

 

Na XVII Tyski Wieczór Uwielbienia pojechałam po dwuletniej przerwie. Cieszyłam się bardzo, że po raz kolejny mogę na niego pojechać. Jadąc miałam w sercu kilka intencji i  spraw, które chciałam Bogu zawierzyć. Już podczas Eucharystii można było poczuć obecność Boga. Ta Eucharystia była dla mnie czymś niesamowitym. Po raz pierwszy przeżyłam ją bardzo głęboko. I już wtedy wiedziałam, że moje życie się zmieni.

Podczas modlitwy powierzałam Bogu te sprawy, z którymi przyjechałam, jednak Bóg postanowił dotknąć tej sprawy, która w moim sercu była dosyć głęboko i o której już zapomniałam, ale ona nie pozwalała mi normalnie funkcjonować. Było to nieprzebaczenie. Wtedy prowadzący powiedział, że są wśród nas osoby, które noszą w sobie nieprzebaczenie. Na początku pomyślałam, że mnie to nie dotyczy. Jednak chwilę później prowadzący wypowiedział moje imię i  wtedy przypomniała mi się cała ta sprawa i osoba, której nie do końca przebaczyłam.

Popłynęły mi wtedy łzy z oczu, a serce zaczęło walić jak oszalałe, jednak po krótkiej chwili łzy zniknęły, serce się uspokoiło, a na mojej twarzy zagościł uśmiech. Wtedy poczułam, że Bóg zabrał to nieprzebaczenie z mojego serca, a w jego miejsce wlał miłość.
Za to, że Bóg jest, działa i uzdrawia, chwała Panu.

Justyna, 17 lat

 

O XVII Tyskim wieczorze uwielbienia dowiedziałam się od koleżanki i pomyślałam, że też mogłabym pojechać, chociaż nie do końca wiedziałam, na czym on polega. Niestety znajomi mieli komplet w samochodzie, więc próbowałam namówić kogoś z mojej rodziny – niestety bezskutecznie. W tym dniu przyjechałam z pracy późno i  już w myślach zrezygnowałam z wyjazdu, a wtedy syn powiedział, że jak mi tak bardzo zależy, to pojedzie ze mną. Szybko zebraliśmy się i  pojechaliśmy.

Atmosfera Mszy św. i całego wieczoru bardzo mi się podobała. Podczas modlitwy uwielbienia, kiedy Kapłan z Panem Jezusem był pośród tłumów i słychać było słowa, którymi się zwracał do poszczególnych osób, czułam się trochę jak podczas jakiegoś spektaklu. Wydawało mi się nierealne, że osoba, o której mowa, wie, że to do niej skierowane są słowa.

W pewnej chwili poczułam, że z oczu płyną mi ciurkiem łzy, a raczej dziwne łzy jakby woda, i słyszę głos, że Pan Jezus zwraca się do kobiety, która przyjechała ze swoim synem i teraz modli się za swoją rodzinę, i jeszcze parę słow, które odzwierciedlały moje myśli, rozterki – wtedy jeszcze szukając potwierdzenia, że te słowa to do mnie, zaczęłam rozglądać się gdzie jest Kapłan z Panem Jezusem (bo z mojej ławki nie był wcześniej widoczny).

Zobaczyłam, że przechodzi od tyłu właśnie koło mojej ławki. Wiedziałam wtedy, że spotkała mnie niezwykła łaska i  że Pan jest ze mną, bo sam mi o tym powiedział. Chwała Panu!

Urszula

 

Szczęść Boże,
Podczas Tyskiego Wieczoru Uwielbienia, który odbył się 22 października 2011 r., przeniknęła całą mnie Boża Miłość. Bardzo mocno i zdecydowanie odczułam, że Kochający Bóg jest Panem Wszystkich i Wszystkiego!!! Chwała Panu!!!

Joanna, 40 lat

 

Przyjdź Duchu Święty, Amen!
Na Tyskie Wieczory Uwielbienia jeżdżę już od dłuższego czasu. Na pewno byłam na kilku takich modlitwach w Tychach. Nie liczę już tego. Pan Jezus zawsze porusza moje serce, jednak szczególnie mocno zrobił to na XVI Wieczorze Uwielbienia, kiedy zwrócił się do mnie po imieniu. Jestem osobą, która nie lubi płakać publicznie, jednak wówczas nie umiałam opanować łez. Nawet już mnie nie interesowało to, czy ktoś na mnie patrzy, czy nie. Czułam tylko, że w tej chwili jestem ja i Jezus. Pan przytulał mnie do serca, mówił słowa pełne miłości.

Poczułam, że wówczas już całkowicie uporządkował pewien etap mojego życia. Otarłam łzy i modliłam się dalej. Za jakiś czas znów usłyszałam słowa, tym razem w głębi mojego serca, że On chce mnie prowadzić najwłaściwszą drogą, skoro oddałam Mu swoje życie, aby nim kierował.

I dał obraz… Takie prorocze wizje dawał mi już wcześniej na wielu wspólnotowych modlitwach, na Mszach świętych… Tylko dla mnie na tamten czas wydawało się to niemożliwe do wykonania. Niemożliwe i trudne, bo Pan Jezus przekonywał, że musi zburzyć jedno całkowicie, by dać coś, co w Jego zamyśle jest lepsze, dla mojego i nie tylko mojego życia. Za każdym razem czułam jednak wtedy pokój, bo On zapewniał, że tak trzeba, ale nie muszę się tego bać.

Postanowiłam nie robić niczego z tą sprawą długi czas. Postanowiłam po prostu czekać na to, co Jezus zrobi dalej. Wręcz nawet momentami walczyłam z tym wszystkim, ale na szczęście Jezus wygrał. Zabrał to, co stare, by dać, to co nowe. Zabrał to, co nie było zgodne z Jego wolą, bym mogła odkryć Jego wolę. I na XVI Tyskim Wieczorze Uwielbienia ukazał mi, że On naprawdę powołuje mnie do konkretnego wymiaru miłości. Powiedziałam wówczas Panu Jezusowi: „Jeśli tak, to proszę Cię, Jezu, to Ty mi wskaż osobę, z którą mam iść przez życie. Bo mi jakoś do tej pory to nie wychodziło”. Wtedy Jezus mi dał do zrozumienia, że On cały czas wskazywał i wskazuje, tylko ja wciąż szukam daleko tego, co jest tak blisko. To racja, bo wskazywał na niejednej modlitwie.

I na TWU w tym momencie kolejny raz dał mi ten sam obraz… Że poburzy wszystko to, co stare, by zbudować wszystko na Skale. Na Jego woli. Pamiętam, że patrząc wówczas na Najświętszy Sakrament, kolejny raz z całą świadomością powiedziałam Jezusowi: „Jeśli Ty tego chcesz, co mi tak długo pokazujesz, to kieruj tym. Proszę, pokieruj tak, by było to zgodne z Twoją wolą dla wszystkich osób, które mi ukazujesz w tej sprawie”.

Jezus cieszy się z otwartości na Jego wolę… zwłaszcza wtedy, gdy tego początkowo nie rozumiemy… I dokonał rzeczy, które w maju 2011 roku dla mnie po ludzku były jeszcze niemożliwe, ale dla Niego nie ma nic niemożliwego. Poburzył wszystko, co nie było zgodne z Jego wolą w moim życiu i wszystko to, co nie było zgodne z Jego wolą w życiu mojego wieloletniego przyjaciela. Otworzył nas w pełni na Jego miłość i nam samym otworzył bardziej oczy na siebie nawzajem.

Na XVII Wieczór Uwielbienia przyjechaliśmy razem. Przyjechaliśmy dziękować, za to, że spełnia się Jego wola. Dziękować za prawdziwą miłość. Za szczęście w Bogu, dobro i pokój płynące z Jego planu na nasze życie. Za to, że to On sam wygrał w nas, a  my poddaliśmy wszystko właśnie Jezusowi.

Idziemy za Jego głosem dalej. Bo teraz wiemy, że wola Boża jest najlepsza… Nie można się bać oddać Jezusowi wszystkiego, bo On daje znacznie więcej… Wystarczy odpowiedzieć swoją wolą na Jego wolę, aby być naprawdę szczęśliwym, wypełniając Jego zadanie i Jego pomysł na życie… Nawet gdy coś jest początkowo trudne i  wydaje się nam nierealne, trzeba zaufać, bo dla Jezusa wszystko jest realne, jeśli jest zgodne z wolą Bożą. Dziś dziękuję Jezusowi za to, że wygrał. Że spełniły się jego wskazówki, które dawał mi tak długo na modlitwach. I za tę osobę, którą także otworzył na Jego wolę, byśmy mogli iść przez życie razem… Razem nieść krzyże, ale i razem mieć udział w radościach codzienności. Chwała Panu!

Aga

 

Na XVII Tyskim Wieczorze Uwielbienia byłam po raz pierwszy. Wszystko, co tam się działo, było dla mnie czymś niezwykłym. Najpierw Msza święta, która po raz pierwszy nie była wymuszona, nudna, tylko uczestniczyłam w niej całym sercem. Później Modlitwa Uwielbienia… po prostu brak mi słów. Każde pieśni wyśpiewane przyprawiały mnie o dreszcze, przede wszystkim ujęła mnie jedna… „Dokąd idziesz Panie, usłysz me wołanie. Ja czekam.” przy której zaczęłam myśleć o moich zmarłych rodzicach, martwić się o nich. Co się z  nimi dzieje? Gdzie są? Może w czyśćcu?

Wtedy usłyszałam, że Pan przemawia do tych wszystkich, którzy niepokoją się o swoich bliskich zmarłych. W tym momencie łzy napłynęły mi do oczu, a dłonie zaczęły lekko drżeć.

Na początku nie wiedziałam, co się dzieje, dopiero potem wszystko zrozumiałam.
Chwała Panu za to, że po 8 latach od tragicznego wypadku samochodowego, w  którym straciłam rodziców, mogę być wreszcie o nich spokojna.

Ola, 13 lat

 

Nie łatwo jest dać świadectwo w  dzisiejszych trudnych, zagmatwanych czasach.Przekazać je tak dogłębnie, aby inni w nie uwierzyli.W moim dotychczasowym życiu bardzo wiele się działo. Pana Jezusa spotkałam na swojej drodze mając 17 lat na spotkaniach Oazowych.Tam też poznałam mojego przyszłego małżonka. Obecnie mam 42 lata, jestem rozwiedziona i ogromnie doświadczona przez życie. Bez domu, rodziny, pieniędzy, pogubiona, samotna, poraniona…

Postanowiłam się podzielić swoimi doświadczeniami związanymi z moim życiem, ale głównie po to, aby przestrzec innych przed tym, jak bardzo można się w życiu pogubić przez grzech. Oby te moje słowa były przestrogą dla innych…

Jadąc na Tyski Wieczór Uwielbienia, miałam świadomość tego, co się tam dokonuje. Byłam przygotowana na różne dziwne reakcje ludzi podczas modlitwy, jednak cały czas towarzyszyło mi poczucie lęku i niepewności. Zadawałam sobie wciąż pytanie: „po co tak właściwie tu jestem, skoro i tak nic z tego nie 'wyniosę’?” Od kilku lat szukałam sposobu na spotkanie z Jezusem… U spowiedzi nie byłam aż 7 lat. Wiedziałam, że On jest stale przy mnie, lecz ja byłam wciąż obojętna, choć czasami odzywały się wewnętrzne wyrzuty sumienia…

Nie potrafiłam przebić tej ogromnie grubej skorupy okalającej moje serce. Blokadę we mnie stanowił brak przebaczenia komuś bliskiemu, kogo kochałam do szaleństwa, a kto bardzo mocno mnie w życiu zranił i skrzywdził. Od tamtego czasu wszystko legło w  gruzach, całe moje życie. Przez brak przebaczenia nie mogłam otworzyć się na przyjęcie Pana Jezusa. Początkowo wydawało mi się, że dam radę tak żyć. Przecież jestem osobą szanującą siebie i innych, pomagam innym na tyle, ile umiem i mogę. Sakrament pokuty i pojednania tak naprawdę to do niczego nie jest mi potrzebny. Tak mi się na tamten czas wydawało.

Mijał miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Życie każdego dnia przynosiło nową rzeczywistość oraz niezwykle ważne wydarzenia jakie towarzyszą każdemu człowiekowi: ślub siostry, śmierć mamy, pierwsza Komunia święta mojej córki, a następnie chrzest siostrzeńca, pełnoletniość mojego syna. Za każdym razem czułam w sercu smutek i żal, sumienie dręczyło, a ja nadal trwałam w grzechu. Miałam poranione serce tak bardzo, że było mi już wszystko jedno. Zastanawiałam się nawet nad tym, że chyba Bóg mnie opuścił, skoro znalazłam się na etapie całkowitej obojętności.

Kolejne dni przynosiły nowe wyzwania, trudności, problemy, załamania, zranienia… aż nadszedł moment, kiedy to wszystko przerosło mnie całkowicie. Byłam u kresu sił zarówno psychicznych jak i fizycznych. Zadając pytania sobie, kierowałam je również do Boga… Dlaczego? Do czego zmierza? Czułam się upokorzona, niekochana, odrzucona, a moje życie przestało mnie zupełnie cieszyć. Znalazłam się w pułapce własnych emocji i myśli. Nie miałam nawet z kim porozmawiać. Zaczęłam się modlić do św. Rity od spraw beznadziejnych i  trudnych.

Trwało to dłuższy czas. Nadszedł jednak upragniony moment, kiedy zaczęłam dostrzegać znaki i odpowiednio je rozeznawać. Pan Bóg zaczął ukazywać mi poprzez innych ludzi światło, dawał wskazówki, za którymi szłam z nadzieją na zmiany. Wiedziałam, że muszę zacząć od sakramentu pojednania… Moje dni to była jedna wielka walka wewnętrzna… Wzięłam udział w rekolekcjach w Katowicach, a  następnie w Tyskim Wieczorze Uwielbienia.

Postanowiłam otworzyć swoje serce, uwierzyć w to, że i ja mogę zostać uzdrowiona. Było to bardzo trudne, niepojęte, jednak dzięki tej wierze doznałam i doświadczyłam „dotknięcia” konkretnie mnie.

***